Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/132

Ta strona została skorygowana.

— Jakto? Czyż taki stary dom może nie być nawiedzany przez djabła?
— Przynajmniej nie przychodzi pod własnem imieniem — odrzucił Flintwinch obojętnie.
— Ha, ha, ha! A ten portret?
Lecz patrzył na Flintwincha, jakby on był portretem.
— To nieboszczyk pan Clennam, mąż mojej obecnej wspólniczki.
— Właściciel zegarka, który podziwiałem?
Flintwinch skinął głową w milczeniu.
— Dzielny charakter tej kobiety — zauważył znowu nieznajomy, wskazując głową w kierunku pokoju pani Clennam.
— Tak, ma dużo siły woli i odwagi.
— Musieli być szczęśliwi?
— Kto? — zapytał Flintwinch.
— No, ci dwoje — odparł Blandois, wskazując schody i portret, ale nie odwracając oczu od Flintwincha.
— Tego nie wiem. Prawdopodobnie. Każda rodzina ma jakieś swoje tajemnice.
— Tajemnice! — zaśmiał się swym dziwnym, przygłuszonym śmiechem Blandois, i pochyliwszy twarz nad Jeremjaszem, uderzył go jednocześnie obu rękami po ramionach.
— Tak, tak, każda rodzina! Są różne tajemnice, panie Flintwinch, prawda?
Poklepał Jeremjasza po plecach i wybuchnął przeciągłym śmiechem, który w pustym domu budził dziwne echo. Ten wybuch wesołości drażnił Jeremjasza w najwyższym stopniu, ale nie mógł jej przeszkodzić.
— Pozwól mi pan na chwilę — przemówił Blandois, odbierając mu świecę — chciałbym przypatrzyć się trochę mężowi tej niepospolitej kobiety. — Ho! i w tych rysach jest także stanowczość... tylko inna... One zdają się mówić... jakże tam: „Nie zapomnij!“... Tak: nie zapomnij! mówi ten portret do mnie. Słowo daję, panie Flintwinch.
Oddał świecę, obejrzał jeszcze raz Flintwincha, niby je-