— Dziękuję panu.
Biedny młodzieniec wyszedł, chwiejąc się na słabych nogach, i układając nowy dla siebie nagrobek:
.
— Emi, moje dziecko — zwrócił się pan Dorrit do córki — gdzież mój biedny protegowany? Przyprowadźże tu zaraz pana Nandy, gdyż pomyśli, że niechętnie go widzimy.
— Mój ojcze — rzekła Emi, która łkała jeszcze — czy nie byłoby lepiej, żebyś ty poszedł po niego?...
Pan Dorrit spojrzał na córkę uważnie.
— Masz słuszność, owszem — powiedział swobodnie. — Ty idź do siebie, uspokój się i obmyj oczy, skoro ma przyjść pan Clennam.
— Wolałabym nie widzieć go dziś, ojcze!
— To już dzieciństwo! Za nic się na to nie zgodzę. Człowiek tak przyzwoity, dobrze wychowany, nie zasługuje na to, aby mu robić niegrzeczności. Idź do siebie, Emi, i wróć, proszę cię bardzo.
Zeszli razem. Pan Dorrit zastał starca u wejścia. Na jego widok podniósł się i zdjął kapelusz. Ojciec Marshalsea przywitał go bardzo uprzejmie, pytał o zdrowie i zabrał na górę.
Po drodze wezwał Maggi i kazał jej zrobić herbatę, kupić chleba, masła, wędliny i sera, słowem, prawdziwie gościnne przyjęcie.
Przyszła i maleńka Dorrit i z robotą w ręku usiadła zboku na krzesełku.
Zjawił się pan Clennam. Pan Dorrit prezentował mu obecnych.
— Moja starsza córka, Fanny. Mój protegowany, pan Nandy, biedny starzec, mieszka w przytułku. Pan zna Plornishów? Ojciec Plornishowej.