Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/140

Ta strona została skorygowana.

— Pan jest tak dobry — przemówiła znowu — nie może pana dziwić, że taka niewdzięczność...
— Tst! — szepnął. — Zapomnijmy i nie mówmy o tem. Chcę być tylko dla ciebie przyjacielem, któremu obiecałaś ufać. Czy pamiętasz?
— Będę pamiętać o tem i dlatego proszę pana... żeby... żeby pan nie sądził Tipa zbyt surowo, bo... bo... jakież wychowanie tu... w tych murach...
Podniosła oczy na Artura i umilkła.
— Czy pan był chory? — zapytała zmienionym głosem.
— Nie.
— Więc... pan miał jakieś... ogromne zmartwienie.
Artur pomyślał.
— Przeżyłem przykre chwile — odezwał się wreszcie. — Ale to już minęło. Nie przypuszczałem, że to wyczytasz z mej twarzy. Powinienem lepiej panować nad sobą. Postaram się o to, biorąc przykład z maleńkiej Dorrit.
Był ogromnie zdziwiony spostrzeżeniem Emi, lecz zdecydował się skorzystać z tego. Pragnął jej zaufania, czyż nie słusznie zdobyć je szczerością własną?
— Nie gniewam się tym razem, że mię twarz moja zdradziła — powiedział. — Z kimże mogę mówić otwarcie o tem, co boli, jeżeli nie z tobą. Jesteśmy przecież przyjaciółmi i pierwszy dam ci dowód zaufania. Jestem stary, moje dziecko, bardzo stary, i... zapomniałem o tem... Wychodzi zamąż młodziutka dziewczyna, do której przywiązałem się zanadto... Sam o tem nie wiedziałem... i dopiero... teraz... to mię dużo kosztowało...
— Zresztą to już minęło — dodał po chwili milczenia. — Już minęło. Mówię o tem dlatego, żebyś zdała sobie sprawę, jaka między nami jest różnica wieku. Mógłbym prawie być twoim ojcem. I dlatego mam prawo chyba się spodziewać, że maleńka Dorrit będzie ze mną szczera... nawet co do uczuć, o których nie mówi się zwykle... Dlaczego unikałaś mię? — zaczął po chwili. — Wiem, że mię unikałaś, maleńka Dorrit.