człowiek wie napewno, co my wiemy, i widzi pana Dorrit tam przy stole, a miss Dorrit w tej sukni, w tym pokoju... a wie to, co my wiemy... Daj pan plecy, panie Rugg, dobrze... trochę wyżej!
Odstąpił parę kroków i jak koń na wyścigach przeskoczył przez przyjaciela-wspólnika, stanął na równe nogi i, ująwszy za guzik pana Clennam, poprowadził go w ciemny kąt za studnią. Tu każdy z dwóch wspólników wyjął zwój papierów z kieszeni.
— Odkryłeś pan coś w sprawie Dorrit? — zapytał Clennam gorączkowo.
— Trochę! — odparł ze rżeniem, którego żadne pióro nie wyrazi.
— Znalazłeś krzywdziciela?
— Jakto? Co to znaczy?
— Dzięki Bogu! — zawołał Clennam z westchnieniem ulgi. — Więc cóż to jest?
— Zaraz się pan dowiesz — mówił krótkiemi zdaniami, rozwijając papiery, które trzymał w ręku. — Gdzie jest genealogja? Aha! A dokument Nr 4, panie Rugg... Bardzo dobrze... Idźmy dalej! Jesteśmy dzisiaj zupełnie w porządku. Już zupełnie. Choć prawnie potrwa to jeszcze dni kilka. Pracujemy już nad tem ile, panie Rugg? No, mniejsza o to! Pan musisz przygotować maleńką Dorrit, panie Clennam... ale jeszcze nie zaraz. Powiem panu, jak przyjdzie pora. Gdzie jest ogólna suma? Aha!... proszę, czytaj. To pan musisz powiedzieć maleńkiej Dorrit... To majątek ojca Marshalsea!...
Było tak wcześnie, że Artur Clennam leżał jeszcze w łóżku, kiedy wszedł Pancks z papierami, zawiadomić go, że sprawa Dorrit formalnie skończona i może dzisiaj nawet opuścić więzienie.
Pancks rozumiał, że do tej zmiany należy przygotować rodzinę i powierzał to Arturowi. Przy tej okazji z dumą i zapałem mówił o swojej pracy, która doprowadziła do tak świetnego rezultatu.