Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/146

Ta strona została skorygowana.

— Nic złego, moje dziecko. Przyszedłem tutaj, aby zobaczyć się z tobą. Mam dla ciebie dobrą nowinę.
— Dobrą nowinę?
— Najlepszą, jaka być może!
Wziął ją za rękę, przyciągnął do siebie i otoczył ramieniem, obawiając się, ażeby nie upadła.
— Najlepszą, jaka być może? — powtórzyła prawie bez głosu.
— Tak, droga, maleńka Dorrit... twój ojciec...
Jej blada twarzyczka zajaśniała nagle radością oczekiwania tej „dobrej nowiny“.
— Ojciec? — spytała z zapartym oddechem.
— Ojciec twój będzie wolny... wkrótce... bardzo prędko... Jeszcze o tem nie wie. Musimy go uprzedzić... przygotować... pamiętaj, że musimy to zrobić niedługo...
Emi przymknęła oczy, jakby je wysłała naprzód tam, gdzie jej ojciec.
— To nie wszystko jeszcze — mówił dalej Artur — czy chcesz usłyszeć więcej?
Ruchem ust odpowiedziała twierdząco.
— Ojciec nie będzie biedny, wyszedłszy z więzienia. Niczego mu nie braknie... Czy mogę mówić dalej?... Pamiętaj, że musimy go uprzedzić... wkrótce...
Nic nie odpowiedziała. Więc milczał przez chwilę, potem zapytał znowu.
— Czy mam mówić dalej?
Skinęła lekko głową.
— Ojciec twój jest bogaty. Jest już teraz. Jesteście bardzo bogaci, wy wszyscy. I ty, najlepsza córko.
— Ojciec... oj-ciec... — wyszeptała bardzo wolno, jej głowa opadła mu nagle na ramię: Emi straciła przytomność...
W tej samej chwili zjawiła się Flora, ułożono troskliwie zemdloną na sofie, ukazały się sole i kolońska woda. Wkrótce przyszła do siebie.
Otworzyła oczy, lecz widocznem było, że nie wie, co się