Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/157

Ta strona została skorygowana.

— Niech się pani nie gniewa... proszę... — rzekła Emi — chciałam się przekonać, czy pani już lepiej. Może się na co przydam?
— Dziękuję... już mi dobrze... Bólu nie czuję żadnego.
— Może zostać przy pani, aż ktoś przyjdzie?
— Dziękuję... tu tak chłodno...
— Nie boję się chłodu. Nie jestem tak wątła, jak się z pozoru wydaje.
Przysunęła krzesełko i usiadła przy łóżku, a chora zarzuciła na nią koniec szala, którym także była przykryta.
— Zdaje mi się, że pani przyszła do mnie stamtąd... z domu rodziców — rzekła ze smutnym uśmiechem.
— Tu mi bardzo przyjemnie.
— Myślałam o rodzicach... w tym pustym pokoju... nim zadrzemałam. Im też pusto beze mnie samym...
— Zdaje mi się — zaczęła Emi — chociaż nie powiedziano mi pani nazwiska... lecz z tego, co słyszałam... wyobrażam sobie, że trochę panią znam i... i mam do pani list. Czy tak? — dodała, podając kopertę.
Chora ze zdziwieniem otworzyła arkusz, na którym nakreślone było kilka linij, i szybko przebiegła je wzrokiem. Lekki rumieniec okrył twarz jej bladą, przyciągnęła Emi do siebie i złożyła na jej czole pocałunek.
— Dobry przyjaciel mówi, że mogę w pani znaleźć pocieszycielkę — rzekła. — I tak się stało przy pierwszem spotkaniu.
— Pani nie wie, kto jestem? Czy mówił pani o mnie?
— Nie, nic nie wiem.
— Tem lepiej. Nie mam prawa dziś mówić o tem. Zasmuciłabym innych. Ale to nic ciekawego.
— Schowaj pani ten list — rzekła chora. — Mąż mógłby o nim wspomnieć i narazić się na nieprzyjemność. U ciebie będzie bezpieczniejszy.
Emi złożyła list bardzo troskliwie i ostrożnie wsunęła za stanik. Na korytarzu dały się słyszeć kroki, więc wstała, aby odejść, przypuszczając, że mąż nieznajomej nadchodzi.