Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/16

Ta strona została przepisana.

dzin. Wypalona świeca potwierdzała to przypuszczenie, noc musi być głęboka. Lecz Jeremjasza niema.
Zadziwiona i prawie niespokojna wstała, narzuciła spódnicę i chustkę i zaczęła schodzić pociemku ze schodów.
— A może mi się to śni? — przyszło jej na myśl.
Ale nie, szła przytomnie, trzymając się mocno poręczy i skradając się cichutko z powodu obawy.
Znalazłszy się na dole, zobaczyła, iż z małego pokoiku tuż przy wejściu wpada do sieni słaba smuga światła. Więc tam był jej małżonek. Może zemdlał, może — nie żyje...
Zebrawszy całą odwagę, cichutko przysunęła się do drzwi bosemi nogami po kamiennej posadzce i skulona, z wyciągniętą naprzód szyją, zapuściła ciekawe, badawcze spojrzenie w głąb słabo oświetlonej izdebki.
I prawie skamieniała. Na stole dopalała się świeca w lichtarzu, przy stole z jednej strony siedział jej Jeremjasz przed dobrze napoczętą już butelką i wysuszoną szklanką, a naprzeciwko niego — siedział Jeremjasz drugi i spał, oparłszy głowę o poręcz wysokiego krzesła.
— Wielki Boże!... — szepnęła drżącym głosem Efri.
Jej Jeremjasz, jakgdyby usłyszał te słowa, obejrzał się dokoła ze zsuniętemi brwiami, potem błyszczące oczy utkwił w sobowtórze, wreszcie sięgnął po szczypce i pchnął niemi śpiącego z całej siły.
— Co to? — zawołał, budząc się, drugi Jeremjasz.
— Tsst! — syknął groźnie pierwszy. — Czas na ciebie. Spałeś przeszło dwie godziny. Dosyć tego. Wpół do trzeciej. No, ubieraj się, prędko.
— Miałem na pożegnanie dostać szklankę wina.
— Pij! — rzekł Jeremjasz, nalewając mu z butelki. — A spraw się dobrze. Napisz natychmiast, jak będziesz na miejscu. Szkatułkę złożysz w banku na swoje nazwisko, jak cię uczyłem. Byłeś zawsze dobrym wspólnikiem, więc rachuję na twoją głowę. To może być kopalnia. Ostatnia chwila usunięcia tego z domu.