Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/177

Ta strona została skorygowana.

— Któż to? — spytała cicho.
— Ten gapa? nie poznajesz? — wzruszyła ramionami, a ponieważ wzrok Emi mówił jej wyraźnie, że nic nie rozumie, dodała z pogardliwą minką. — Młody Sparkler. Widziałaś go przecie w Martigny.
— Pocóż on płynie z nami?
— Ach, dzieciaku! — zaśmiała się starsza miss Dorrit — zdaje się, że tych rzeczy nigdy nie zrozumiesz; a ja nie mam ochoty ci tłumaczyć, więc jeżeliś ciekawa, zapytaj Edwarda. Zdaje mi się, że Sparkler zrobił go swoim powiernikiem. Choć zresztą cała Wenecja dziś mówi o tej jego miłości!
— Czy myślisz, Fanny, że on złoży nam wizytę?
— Bardzo się dziwię, że jej nie złożył dotychczas. Widocznie brakowało mu odwagi. Ale to nas nie minie, bądź spokojna.
— I cóż ty zrobisz, Fanny?
Starsza siostra ruszyła ramionami.
— Zobaczymy — odparła. — Nie jestem dziś zdecydowana. Lecz mam wielką ochotę dojść do tego, ażeby w obecności jego matki podarować swojej pokojówce bransoletkę i kostjum dziesięć razy większej wartości od tego, który ona ofiarowała niegdyś biednej dziewczynie za to, że odrzuciła małżeństwo z tym głupcem.
Zbliżali się do domu i Emi ujrzała gondolę Sparklera, stojącą u podjazdu do pałacu, który zajmowali Dorritowie.
Młody człowiek przedstawił się głowie rodziny, jako znajomy z oberży w Martigny, złożył uszanowanie od „mamy“ i był tak onieśmielony dostojnością Wiljama Dorrit, że pozyskał zupełnie jego względy i został zaproszony na obiad.
Przy obiedzie rozmawiano o Gowanach i pan Dorrit postanowił prosić młodego artystę o portrety całej rodziny. Fanny popierała ten zamiar bardzo żywo.
Wieczór spędzono wraz ze Sparklerem w teatrze, ale przy wyjściu Emi doznała przykrego wrażenia, gdyż Blandois ocze-