kiwał na nich ze zwykłą uprzejmością, ażeby odprowadzić damy do gondoli.
Idąc obok, zaczął o stracie, jaką poniósł pan Gowan.
— Strata? — spytała Fanny ze zdziwieniem.
— Tak, zdechł mu pies ulubiony, którego panie widziały.
— Lew — szepnęła ze współczuciem maleńka Dorrit.
— Zdaje się, że otruty — dodał Blandois niedbale.
Emi zadrżała i spuściła oczy. Nie śmiała się zapytać nawet w myśli, kto mógł biednego psa otruć.
Zbliżenie z towarzystwem, którego dotąd unikała, nasunęło Emi dziwne porównanie. Im częściej widywała tych ludzi, tak strojnych, rozmawiających głównie o rozrywkach, powtarzających zdania bez istotnej treści, tem podobniejszemi wydawali się jej do — śmietanki więźniów w Marshalsea. Nie rozumiała wcale, dlaczego jej się tak wydaje, a nie mogła się pozbyć tych spostrzeżeń.
Lubiła tylko odwiedzać panią Gowan, o ile mogły porozmawiać same, czemu najczęściej przeszkadzał Blandois. Obie czuły wstręt do niego, obie go podejrzewały o rzeczy brzydkie, a może okropne, choć on okazywał im szczególne względy, jakby się starał związać je ze swoją osobą w jakimś nieznanym, tajemniczym celu.
To samo powtórzyło się i w Rzymie, dokąd cała rodzina przyjechała po kilku tygodniach i gdzie zaraz zawiązał się bardzo uprzejmy towarzyski stosunek z panią Merdle.
Maleńka Dorrit nie mogła nigdy wyjść z podziwu, słuchając jej rozmowy z Fanny. Nie, ona nigdy w życiu nie umiałaby mówić tak swobodnie ani o miłem poznaniu się w Martigny, ani o trwających całe lata podróżach. Spuszczała wtedy oczy i tłumiła westchnienie.
Lecz ojciec był zadowolony, że nie usuwa się od towarzystwa, i to ją pocieszało. Nie myślała o sobie i swoich przyjemnościach, jak nie myślała dawniej o zniszczonych sukniach i podartem obuwiu. Żyła znów dla rodziny i spełniała bez oporu jej życzenia.
Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/178
Ta strona została skorygowana.