Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/187

Ta strona została skorygowana.

Nie była to tym razem zaraza fizyczna, lecz może niebezpieczniejsza i bardziej zabójcza gorączka spekulacji. Imię Merdla powtarzały wszystkie usta, wstrząsało ono nerwy bogaczy i nędzarzy, zapalało niezdrowe namiętności.
Mieszkańcy Rozdartego Serca, którzy z takim trudem wypłacali tygodniowe swe komorne, albo nie byli w stanie go zapłacić — przy każdej sposobności rozmawiali o wielkim bankierze i jego miljonach, o potędze złota, którą umiał zdobyć.
Ciekawe i zajmujące te rozmowy ogniskowały się głównie w sklepiku Plornishowej, który pan Dorrit pomógł jej otworzyć, najwyższą zaś temperaturą gorączki wyróżniały się dni, kiedy Pancks zbierał komorne.
— PłacićI płacić! — wołał ten energiczny człowiek, stając w progu skromnej izdebki. — Powinniście mieć przygotowane pieniądze, nim przyjdę.
— Cóż zrobię, panie, kiedy nie mam ani szylinga.
— To nie racja, moi kochani, wiecie dobrze, że płacić trzeba. No, żywo.
— Czy to ja Merdle, mój panie? Gdybym był takim bogaczem...
Tak odpowiadał każdy, kto nie miał pieniędzy, i Pancks nie znajdował na to argumentu. Wkońcu się zirytował.
— Zwarjowaliście wszyscy z waszym Merdlem! — wołał. — Co wam do niego. Płaćcie. Nic więcej od was nie chcę! Ja też nie jestem Merdlem.
— Wielka szkoda — mówili ubodzy płatnicy — byłoby nam lepiej, gdyby pan był Merdlem. Nie byłby pan taki srogi.
Pancks gryzł paznogcie, groził i odchodził z niczem, na pociechę i odpoczynek wstępując do Plornishów, którzy teraz wypłacali się szczęśliwie. To też stosunki z poborcą były zupełnie przyjazne i Pancks zachodził tu nieraz, aby porozmawiać z nimi o tej maleńkiej kochanej Dorrit.
Mieszkanie Plornishów pięknie teraz wyglądało. Wprost ze sklepu tylnemi drzwiami wchodziło się do izby dość obszernej, gdzie pod okiem samej gosposi i według jej wymagań na