— Możeby ojciec, póki jeszcze widno, uporządkował nam wystawę w oknie — prosiła starca — prawdę mówiąc, nikt tak dobrze tego nie zrobi.
Pan Nandy, zachwycony propozycją, opuścił „szczęśliwą chatkę“ na czas krótki, nie domyślając się wcale podstępu. Ale córka usuwała go za każdym razem, gdy mówiono o interesach, z obawy, aby skutkiem nieostrożnego słówka nie zechciał wrócić do Przytułku.
— Byłoby wszystko dobrze — dodał, zniżając głos Plornish — gdyby ludzie się wypłacali, ale długi!...
W Rozdartem Sercu była to największa plaga, robak, toczący wszystkich. Kiedy Plornishowa otworzyła sklepik dzięki hojności szlachetnego pana Dorrit, wszystkie sąsiadki dały sobie słowo, że tylko u niej będą kupowały wszystko. I dotrzymały słowa. Więc ruch był ogromny. Cóż, kiedy kupowały przeważnie na kredyt. Przytem przez przyjaźń, żeby sprzedawała więcej, a po części dlatego, że było tak łatwo, brały więcej niż zwykle, niż dotychczas, pozwalały sobie na maleńki zbytek, w domu było obficiej, ale w sklepiku Plornishów rosły rachunki, zmniejszał się kapitał, i poczciwi ludzie bali się przyszłości.
Pancks, słuchając tych zwierzeń, burzył włosy i prychał, to też wyglądał niby dziki człowiek, kiedy pan Nandy cicho uchylił drzwi od sklepu i skinął na obecnych, aby przyszli zobaczyć pana Altro.
Babtysta Cavaletto przemknął się ukradkiem przez podwórze, blady, wzburzony, z wyrazem przerażenia w oczach. Wbiegł jak kot na drabinę, stojącą przy murze, i kryjąc się i wyglądając ostrożnie, rzucał wystraszone spojrzenie w ulicę. Potem wybiegł znowu za bramę, podążył w jedną stronę, w drugą, wszedł do innego domu wreszcie, widocznie okrążywszy wielką przestrzeń zaułkami i wewnętrznemi przejściami, dostał się z innej strony na podwórze. Łatwo było domyśleć się, że chciał zmylić komuś ślady. Wrócił tak zadyszany i z twarzą tak zmienioną, że nie można go było poznać.
Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/189
Ta strona została przepisana.