Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/190

Ta strona została skorygowana.

— Cóż to, stary? — zawołał Pancks, gdy wszedł do sieni. — Cóż ci się przytrafiło?
Altro mówił już teraz bardzo płynnie po angielsku, więc swobodnie mógł powiedzieć, ale pochylił głowę i szepnął tajemniczo:
— Wejdźmy do szczęśliwej chatki, padrona.
Plornishowa niezmiernie dumna była z tego tytułu i nadawała mu inne znaczenie: wyobrażała sobie, że oznacza profesora, bo któż, jeśli nie ona, nauczyła Babtystę po angielsku.
— Co się stało? — powtórzyła, kiedy znaleźli się w izbie.
— Widziałem jednego człowieka — odparł bardzo cicho — ja go rincontrato.
— Kogo?
— Bardzo zły człowiek — straszny człowiek — ja nie chciał jego widzieć nigdy, nigdy...
— A dlaczego on straszny? skąd wiesz? — pytała padrona.
— Wiem... o, wiem... bardzo dobrze!
— I widział was?
— Nie, nie! Zdaje mi się, że nie widział. Nie widział.
— A skąd wiecie, że was nie widział?
— Nie, nie — powtarzał Altro — piękna padrona, nie mówmy już o tem. Ja go się bardzo boję. To zły człowiek. Ja nie chcę go widzieć już nigdy. Nie mówić więcej o tem!
Widoczne było, że pragnie zapomnieć o tem spotkaniu, które go pozbawiło zwykłej wesołości. Więc zacna pani Plornish zajęła się herbatą, choć uprzejme milczenie nie zmniejszyło jej ciekawości. I Pancks widocznie był zaciekawiony, nie spuszczał oka z pana Cavaletto i rozmawiając niby o czem innem, wszyscy myśleli o dziwnem spotkaniu.
Jan Babtysta usiadł przy oknie i, ukryty za ramą, rzucał na podwórze niespokojne spojrzenie. Nie był widocznie pewny, że go nie widziano. A ile razy dzwonek odezwał się przy drzwiach wchodowych, wzdrygał się i mimowolnie starał ukryć głowę.