zienia zbogaconej rodziny Dorrit, stali tam obok siebie i odeszli razem, pogrążeni w pokrewnych myślach. Pierwszy list Emi żywo obszedł Pancksa, wzruszyła go jej pamięć o nim. I tak chociaż niewiele rozmawiali dotąd o sprawach osobistych, Artur był zupełnie pewny, że energiczny człowieczek ma dla niego szczere uczucie.
— Czy pan dziś zwrócił uwagę na Altro? — zapytał Pancks po chwili.
— Nie. Dlaczego?
— Taki wesoły człowiek, bardzo go za to lubię. Dziś spotkał kogoś na mieście i był niepodobny do siebie.
— Nic nie zauważyłem — rzekł zamyślony Artur.
— Szkoda. Możeby warto rozpytać go bliżej. W każdym razie to cudzoziemiec i nic nie wiemy o jego przeszłości.
— O co mam go rozpytać? O przyczynę trwogi? Przypuszczam, że sam powie, jeśli naprawdę istnieje. A co do jego życia i przeszłości, widzimy przecież wszyscy, jakiego to rodzaju człowiek. Nic mu nie mam do zarzucenia, wierzę zupełnie w jego przywiązanie, i byłoby niesprawiedliwością i krzywdą z mojej strony posądzać go o ukrywanie. Czego? podejrzanych stosunków?
— Może pan ma i słuszność w tym wypadku, biorąc jednak naogół, zdaje mi się, że pan zbyt ufa ludziom, jak na zwyczajnego zwierzchnika.
— Czyż ja jestem zwierzchnikiem Cavaletto? Zarabia na życie wyrzynaniem z drzewa bardzo zręcznych cacek. Powierzam mu tylko klucze i straż nad warsztatem w nocy. Jestem raczej jego doradcą, bankierem... choć mój wpływ bardzo mały, bo w ostatnich czasach zawróciły mu głowę głupie spekulacje.
— Spekulacje? Jakie?
— Naturalnie Merdla. Epidemja.
— Epidemja? hm, nie wiem. Pan tak się zapatruje?
Doszli do mieszkania i rozmowa się przerwała. Obiad był krótki, lecz na kominku płonął jasny ogień. Artur wyjął dwie długie fajki, i obaj otoczyli się kłębami dymu, który łagodzi troski.
Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/192
Ta strona została skorygowana.