Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/199

Ta strona została skorygowana.

Widział na murze wielkie ogłoszenie, przylepione z obu stron wejścia. Migotliwe światło pobliskiej latarni rzucało na nie z wiatrem jakieś błędne cienie, które zdawały się na coś wskazywać. W cieniach nocy widocznie kryła się policja, gdyż zaledwie stanął przed domem, z jednej strony ulicy zjawił się jakiś człowiek i, mijając go, uważnie w twarz mu spojrzał, a z drugiej strony zjawił się tak samo drugi.
Pan Dorrit wysiadł i zapukał do drzwi. Miał wrażenie, że już nie może się cofnąć. Usłyszał wewnątrz kroki, drzwi się uchyliły, i ujrzał przez szparę kobietę z zarzuconym na głowę fartuchem i zapaloną świecą.
— Kto tam? — zapytała.
Pan Dorrit, zadziwiony tem zjawiskiem, oświadczył, że przyjechał z Włoch i przybył tutaj zapytać o zaginionego cudzoziemca, który jest jego znajomym.
— Jeremjaszu! — zawołała wówczas kobieta w fartuchu.
Niski starzec z głową pochyloną nabok i końcami chustki na szyi, niby odciętym postronkiem, zjawił się zaraz, krzycząc na staruszkę.
— Otwieraj, ty warjatko! proszę — spokojnie zwrócił się do pana Dorrit. — Dom otwarty dla wszystkich. Nie mamy tu, żadnych tajemnic.
— Jeremjaszu, a kto tam? — rozległ się głos z góry.
— Znów to samo. Pytania. Jakiś gentleman z Włoch.
— Przyprowadź go tutaj.
— Proszę pana na górę — rzekł Jeremjasz. — Pani Clennam tego żąda.
W słabo oświetlonym pokoju pani Clennam siedziała przy stoliku, na którym rozłożone były książki.
— Pan z Włoch? — spytała krótko. — Czego pan sobie życzy? Może pan nam co powie o panu Blandois?
— Przeciwnie... hm... chciałbym się czegoś dowiedzieć — przemówił wreszcie pan Dorrit.
— Na szczęście, nie mam panu nic do powiedzenia. Jeremjaszu, pokaż panu ogłoszenie. Poświeć panu. Daj mu kilka egzemplarzy, może zabierze z sobą.