Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/201

Ta strona została skorygowana.

wiłam, że ją mogę panu wytłumaczyć. Nie chcę i nie mam obowiązku.
Pan Dorrit skłonił się, jakby przepraszając, a pani Clennam utkwiła wzrok w ziemię i zdawała się czekać na nowe pytanie.
Nagle Efri krzyknęła, upuściła świecę i kryjąc głowę w fartuch, powtarzała głosem drżącym, z przerażenia.
— Słyszycie? ach, słyszycie! Znowu, znowu!
Panu Dorrit wydało się, iż rzeczywiście usłyszał w tej chwili delikatny szelest jakby spadających liści.
— Ty warjatko! — krzyknął Jeremjasz, grożąc małżonce pięścią, a następnie z powagą zwrócił się do gościa.
— Może panu poświecić na schodach?
Pan Dorrit z ukłonem opuścił komnatę, zszedł nadół, wyszedł za drzwi, które zamknęły się za nim z łoskotem, i tutaj znów minęło go dwóch ludzi, oglądając uważnie.
To też rad był, gdy znalazł się wreszcie w powozie i wyjechał z ciemnej, posępnej dzielnicy.
Lecz gdy wysiadł na placu, woźnica mu oznajmił, iż w czasie jego bytności w „tym domu“ wynotowali szczegółowo numer powozu, nazwisko stangreta, czas najęcia, drogę, którą przebywali, słowem, nie można wątpić, że w tej chwili znajdują się obaj pod dozorem.
Nic dziwnego, że następstwem takich wrażeń była noc niespokojna i gorączkowe marzenia. Widział siebie w Marshalsea, ponury dom pani Clennam, starą kobietę w fartuchu na głowie i nieszczęsnego Blandois, który jęczał zamurowany gdzieś w ścianie, czy w piwnicy.
Na szczęście światło dzienne spłoszyło te mary. Wszak musiał zebrać dzisiaj całą siłę ducha, całe poczucie godności, gdyż oczekiwał go wielki obiad pożegnalny w najbardziej doborowem towarzystwie.
Zapanował nad sobą i zachował wyraz twarzy odpowiedni, wiedząc, że do dna myśli nikt człowiekowi nie sięgnie. Zresztą wrażenia tej wspaniałej uczty upoiły go wkrótce i zatarły