Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/202

Ta strona została skorygowana.

wszystko. Czuł się tu otoczony szacunkiem, przyjaźnią, Fanny tak czarująco grała rolę pani domu, z taką godnością przyjmowała hołdy, iż był rozrzewniony jej widokiem.
Kiedy odjeżdżał, wielki Merdle chciał go sprowadzić aż na dół. Cała służba była świadkiem pożegnania, to też wracał zadowolony i upojony prawie swym triumfem.
Wtem w korytarzu, w swym własnym hotelu, spostrzega... kogo? kogo? skąd tu zjawił się John Chivery? czy to mara?
— Młody człowiek — objaśnia portjer — chciał koniecznie widzieć się z panem.
Pan Dorrit patrzy prawie nieprzytomnie, lecz przemawia spokojnym głosem:
— Ah... młody człowiek... John... jak mi się zdaje?
— Tak jest, John Chivery — powtarza wzruszony młodzieniec.
— Bardzo pięknie. Możesz iść za mną. Pomówimy na górze.
Kamerdyner wprowadził pana Dorrit na schody, zapalono w pokoju świece, służba się oddaliła.
Wtedy Ojciec Marshalsea zwrócił się do Johna z twarzą, pałającą gniewem.
— Jak pan śmiałeś! — syknął przez zęby — jak śmiesz mię tu nachodzić!
John zbladł jak ściana, nogi zachwiały się pod nim, w oczach odmalowała się trwoga, zdumienie.
— Kto pana upoważnił! — syczał Dorrit, stłumionym głosem. — To zuchwalstwo, obraza! Czego tu chcesz, u licha!
— Ja... ja... — jąkał się biedny młodzian — ja myślałem, że mogę... panu ofiarować paczkę cy...
— Możesz ją sobie zabrać do stu djabłów. Nie palę.
— Przepraszam... nie wiedziałem... dawniej...
— Milcz! — krzyknął pan Dorrit i rzucił się prawie na gościa, jakby mu chciał te słowa wtłoczyć z powrotem w gardło.
John cofnął się ku drzwiom, drżący z przerażenia.
— Stój! — zawołał pan Dorrit, widząc, że młodzieniec gotów w tym stanie wybiec na korytarz. — Usiądź, do licha, usiądź!