Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/204

Ta strona została skorygowana.

Pan Dorrit wyjął książeczkę czekową, lecz ręka mu tak drżała, że z trudem stawiał litery. Podał mu wreszcie czek na sto funtów, uścisnął dłoń, dziękował, pożegnał życzliwie.
— Spodziewam się, że nie masz zamiaru opowiadać tutaj, z jakiej racji do mnie przyszedłeś?
— Oh! — zawołał John z takim wyrazem godności, że pan Dorrit uspokoił się zupełnie.
Ale się cieszył, że jutro o świcie wyjeżdża. W starej Anglji niema dla niego spokoju.
Wschodzące słońce ujrzało go w drodze do Duwru, potem witało w Calais (Kale), a następnie przez Paryż, Alpy, wygodnym powozem, pod opieką kamerdynera i służby, dążył do Rzymu z możliwym pośpiechem.
Drogi w owych czasach były uciążliwe, a często niebezpieczne, pomimo to pan Dorrit zatrzymywał się późno, rzadko odpoczywał dłużej, pozwalał się obdzierać i zmierzał do portu, jak okręt, skołatany burzą.
W Rzymie oczekiwano go w domu z dnia na dzień, ale służba nie przypuszczała, aby mógł przyjechać w nocy, i dlatego nikt prawie nie wyszedł na jego spotkanie.
Pan Dorrit doznał przykrego uczucia.
— Miss Emi niema w domu? — spytał pierwszego lokaja, który zjawił się wreszcie.
— Miss w domu.
Wysiadł bardzo zmęczony i udał się na górę, aby odszukać Emi.
Znalazł ją w jej pokoju, który był jakby rodzajem namiotu, oddzielonego portjerami od wielkiego salonu. Siedziała przy kominku, na którym płonął ogień, naprzeciw stryja Fryderyka. Tak byli zajęci rozmową, że nie spostrzegli, gdy stanął na progu.
— Stryj naprawdę daleko lepiej wygląda — zapewniała maleńka — patrzę na to z przyjemnością, bo to dowód sił i zdrowia.
— Tobie to zawdzięczam — zapewniał Fryderyk — chociaż