Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/207

Ta strona została skorygowana.

ków. Przy stole zajął miejsce koło pani Merdle, Emi zaś posadzono dość daleko, tak, że ojca widzieć nie mogła.
Po chwili służący oddał jej karteczkę, napisaną przez panią Merdle.
„Proszę do ojca, zdaje się, że chory“.
Emi wstała cichutko, ale jednocześnie pan Dorrit podniósł się także z hałasem, wołając głośno:
— Emi! Emi! Emi!
— Jestem tu, ojcze! — szepnęła, obejmując go, maleńka Dorrit, przerażona nietylko stanem ojca, lecz wrażeniem, jakie sprawiło niezwykłe jego zachowanie się.
Wszyscy umilkli nagle, wszystkie spojrzenia zwróciły się na nich.
— Emi, moje dziecko, idź, poszukaj Boba. On najlepszy z dozorców, a mnie tak słabo... tak słabo... Niech przyjdzie Bob sprowadzić mię ze schodów.
— Chodź ze mną, drogi ojcze — cicho błagała Emi — oprzyj się na mnie, zejdziemy wygodnie.
— Nie, nie... przyprowadź Boba... poszukaj go... poślij po niego!
Obejrzał się dokoła przytomniejszym wzrokiem, a ujrzawszy tak liczne zgromadzenie, wyobraził sobie, że jest w kawiarni w Marshalsea.
— Szanowne panie i panowie — zaczął — hm... moim obowiązkiem powitać was tutaj, jako ojciec Marshalsea. Trochę nam tutaj... hm... że tak powiem... ciasno, ale można... zczasem przyzwyczaić się do tego... a powietrze wogóle zdrowe... Ta kawiarnia, szanowne panie i panowie, jest naszym klubem, który utrzymujemy z dobrowolnych składek... hm... daje nam to pewne dogodności. Nie mówię, że w tem niema i mojej zasługi... Jako najstarszy tutaj obywatel, piastuję pewną godność, uznaną przez wszystkich, którzy też czują się obowiązani zaznaczać mi swoje uznanie... szacunek... hm... przez pewnego rodzaju podarki. Jestem dumny, szanowne panie i panowie, lecz nie wstydzę się z tego, ponieważ pieniądz w życiu...