nic nie zyskał, lecz usłyszał z obcych ust przykre słowa, których sam nie chciał powtórzyć głośno. A czy tylko miss Wade je powtarza? Co się pod niemi kryje?
Siedział przy swojem biurku nad otwartą księgą, w której cyfry czekały jego uważnej myśli, lecz nie był zdolny w tej chwili pracować. Bezmyślnym wzrokiem patrzył na podwórze, gdzie wesoły Altro bawił się i gonił z dziećmi.
Wtem odgrywając jakąś pantominę, zaczął śpiewać włoską piosenkę. Dzieci śmiały się i klaskały, lecz Artur zmarszczył czoło. Tę samą piosnkę nucił Blandois w ów pamiętny wieczór.
Nie było w tem naturalnie nic dziwnego, każdy znać może ludową piosnkę.
— Skąd znasz tę piosnkę, Cavaletto? — spytał jednak, wychylając się przez okno.
— Skąd ją znam? Któż jej nie zna? Każde dziecko. Ostatni raz słyszałem ją w Italji, cudny głosik dziewczynki! Cudny! Altro!
— Ja z innych ust słyszałem ją niedawno — rzekł Artur nawpół do siebie, i mimowolnie robiąc ruch ustami, jakby chciał wsunąć nos pomiędzy wąsy, dodał półgłosem: — do stu djabłów, niecierpliwość jest cechą mego charakteru!
Nagle umilkł, spojrzawszy na pobladłą twarz Jana Babtysty.
— Co ci jest, Cavaletto? — spytał zadziwiony.
— Panie... panie... kto śpiewał tę piosnkę? — powtarzał Włoch przerażony.
— Cudzoziemiec, Blandois. Znasz go?
Altro potrząsnął głową, lecz nie odwracał oczu od Artura.
— Pan słyszał go?... on śpiewał tę piosnkę? — szeptał.
— Jeśli go nie znasz... Czekaj...
Sięgnął po gazetę i głośno odczytał ustęp, odnoszący się do Blandois, z dokładnym rysopisem.
Cavaletto słuchał uważnie, oczy mu błyszczały, na twarzy malowała się trwoga i radość, nagle uderzył dłonią po gazecie, jakby chciał zabić wstrętnego robaka, i szepnął kilkakrotnie.
— To on! to on! to on!
Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/212
Ta strona została przepisana.