Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/215

Ta strona została przepisana.

nieprawdopodobną, a tembardziej w pokoju, gdzie przyjmowano gości.
Powitania, radosne wykrzykniki Flory, resztki skończonej uczty, za które dziękował, i to kamienne i zimne oblicze, które jakby pytało, poco przyszedł.
Ponieważ pani Clennam nie wychodziła z pokoju, więc urobił się zwyczaj, że jeśli kto chciał z nią mówić na osobności, odsuwał ją z fotelem do biurka w ten sposób, że do obecnych była zwrócona plecami. Artur musiał poprzestać na tem odosobnieniu i prosił matkę o chwilę rozmowy na boku.
Gadatliwa Flora mówiła tymczasem dużo, głośno, wesoło, pani Clennam milczała, patrząc zimnym wzrokiem.
— Dowiedziałem się dzisiaj niektórych szczegółów o przeszłości tego człowieka — rzekł Artur — i dlatego przyszedłem.
— Cóż mię to może obchodzić? — odparła pani Clennam. — Nie znam jego przeszłości i znać jej nie potrzebuję.
— Jednak to rzeczy ważne i z pewnego źródła.
— Więc mów — odparła, lekko wzruszając ramionami.
— W Marsylji był w więzieniu, sądzony jako zabójca.
Pani Clennam pobladła i milczała chwilę, w jej nieruchomych oczach malowało się przerażenie, lecz wkrótce zapanowała nad sobą.
— Nie dziwi mię to wcale — rzekła sucho — ale skąd masz te wieści?
— Od więźnia, który z nim siedział.
— Znałeś tego człowieka dawniej?
— Nie, ale...
— Więc jesteśmy w tem samem położeniu — przerwała sucho pani Clennam — nasze stosunki mają równą wartość, tylko że twego znajomego nie polecił ci prawdopodobnie handlowy dom z Paryża. Na tej zasadzie mogę ci dać jedną radę: nie sądź zbyt pośpiesznie o ludziach i rzeczach, których nie poznałeś dostatecznie.
Umilkła i patrzyła na niego surowo.
— Więc nie mogę ci być pożyteczny, matko? — przemówił z bólem Artur.