Pewnego dnia usłyszał obce kroki na schodach i nieznane stukanie do drzwi. Artur obojętnie odezwał się:
— Proszę!
W tej samej chwili drzwi otwarły się z hałasem i na progu z zuchwałą miną ukazał się Blandois.
— Salve! — zawołał. — Życzyłeś pan sobie podobno mię widzieć... i otóż jestem!
Clennam nie zdołał jeszcze zebrać myśli, kiedy weszli za przybyłym Pancks i Cavaletto. Obydwaj poraz pierwszy byli tu u Artura. Pancks sapał, chrapał, świstał, zdradzając temi głosami wzruszenie, Jan Babtysta usiadł na ziemi przy progu i nie spuszczał z oka Blandois.
— Altro, jest, — rzekł z uśmiechem głębokiego zadowolenia, zwracając się na chwilę do Artura — znalazłem! Znalazłem, choć się chował jak ten kret pod ziemię. Ale znalazłem, altro! Rozpytywałem Włochów, Francuzów i Niemców... nikt, nikt go nie znał. Usłyszałem wreszcie, że w jednym domu ukrywa się siwy jegomość. Siwy jegomość! No, i dopilnowaliśmy go razem z panem Pancks. To on... i musiał przyjść.
— Tych dwóch warjatów doprowadziło do tego — rzekł pogardliwie Blandois — ale kto na tem skorzysta, pytanie.
— Złowieszczy ptaku — wyrzekł Artur z oburzeniem — więc rozmyślnie chciałeś na dom mojej matki rzucić podejrzenie? I poco? Dlaczego? Skąd ci przyszła do głowy taka nikczemna komedja?
— Ciekawość! ha, ha, ha! Radzę ci... ostrożnie, panie Arturze Clennam, żebyś gwałtownością nie skompromitował swej szanownej mamy.
— Milcz, oszczerco i podły tchórzu! — krzyknął Artur — Nie wyobrażaj sobie, że nie mam dość siły, aby zrzucić cię ze schodów. Rozkazuję ci mówić, czego chcesz od mojej matki, w jakim celu wymyśliłeś ten ohydny podstęp.
Blandois zbladł i stracił wyzywającą zuchwałość, lecz po chwili pogłaskał wąsa i przemówił spokojniej, siadając bez zaproszenia na krześle.
Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/229
Ta strona została przepisana.