Ale głos własnych myśli przemawiał wyraźniej i na te szmery Artur nie zwracał uwagi.
Około drugiej w jadalnym pokoju podano skromny obiad, do którego zasiadł w towarzystwie małżonków Flintwinch. Dorrit, jak zwykle, pozostała w swoim kąciku, a kilka uwag Efri, rzuconych z tego powodu, zapoznało go z tym jej zwyczajem.
Jeremjasz oznajmił, iż może po południu ukazać się znów matce, która uspokoiła się po rannem przejściu, uznał też za stosowne dodać od siebie radę, aby tego przedmiotu nie dotykać więcej.
Po obiedzie Jeremjasz zakasał rękawy i wziął się do urządzania dla siebie małego gabinetu przyjęć, gdyż na niego spadał teraz obowiązek rozmowy z klijentami, o ile osobiście zgłoszą się do biura.
— Słuchaj, stara — zwrócił się zarazem do żony — pokój pana Artura dotąd niesprzątnięty, pójdziesz tam zaraz i przygotujesz wszystko.
Artur oświadczył jednak, że nie zamieszka w domu. Miał on zamiar, przyjeżdżając do Londynu, i dlatego rzeczy zostawił a poczcie. Skoro się ulokuje, przyniesie swój adres.
Jeremjasz wyraził mu swoje uznanie, Efri spojrzała bokiem, lecz nie śmiała się odezwać: może, w tej chwili jeszcze słabym głosem odezwała się dawna miłość jej do tego dziecka, które wyniańczyła. Ale Efri nie wolno było dziś mieć zdania.
Pani Clennam przyjęła tę wieść obojętnie, jako rzecz naturalną i przewidywaną, i zajęta z Flintwinchem sprawdzaniem rachunków w starych księgach, zdaleka pożegnała lekkiem skinieniem głowy wychodzącego z pokoju Artura.
On jednakże był blady i wychodził z sercem ściśniętem.
Przed wielu, wielu laty w okolicy kościoła świętego Pawła znajdował się posępny i brzydki budynek, otoczony murem i żelaznemi kratami, — było to Marshalsea (Marszalsi), więzienie dla niewypłacalnych dłużników.