wadził Emi po schodach aż na dół, za chwilę ciężka furtka zatrzasnęła się za nią.
Z trudem wszedł po stromych schodach i rzucił się na łóżko wyczerpany. Było ciemno i cicho. Czuł dreszcz i gorączkę, myślał, że śmierć się zbliża. Wszystko się wreszcie skończy.
Około północy usłyszał skradające się kroki. Ktoś uchylił drzwi bardzo cicho i John wszedł do pokoju w pończochach, bez obuwia.
— Co się stało? — spytał Artur przestraszony.
— Nic się nie stało, ale nie wolno chodzić o tej porze. Wszystko mi jedno. Chciałem, żeby pan wiedział, że odprowadziłem miss Dorrit.
— Dziękuję ci, Johnie, bardzo ci dziękuję.
— Miss Dorrit szła piechotą, żeby rozmawiać ze mną. Mówiła o panu. Powiedziała mi: „Johnie, byłeś zawsze dobry, jeśli chcesz dzisiaj oddać mi przysługę, czuwaj tam nad nim w mojej nieobecności“. Przyrzekłem jej i teraz... jestem pańskim przyjacielem aż do grobu!
Clennam wyciągnął rękę do zacnego chłopca, nie mając sił przemówić ze wzruszenia.
— Jeszcze nie wszystko — rzekł John, wstrząsając głową — jeszcze kazała powtórzyć te słowa: „powiedz mu, że maleńka Dorrit kochać go będzie wiecznie“. No, teraz niech pan powie, czy postąpiłem uczciwie?
— Tak jest, Johnie, uczciwie.
— Więc niech pan jej to powie... I oto moja ręka. Do grobowej deski jestem pańskim przyjacielem.
Nadszedł dzień, naznaczony przez Rigaud-Blandois na załatwienie handlu z panią Clennam. Dzień słoneczny i jasny, jakby na urągowisko dla posępnych mieszkańców ponurego domu. W godzinie przedwieczornej na pustej ulicy ukazały się trzy postaci: Blandois, Pancks i Cavaletto.
Blandois był czerwony, oczy miał nieco mętne, wąsy bez-