Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/239

Ta strona została przepisana.

ustannie podnosił do nosa, wyglądał na człowieka, który z pomocą wina nabrał dużo odwagi i ma zamiar zużytkować ją co prędzej. Pancks i Altro nie odstępowali go na krok.
Rigaud zapukał mocno, raz i drugi, odepchnął Jeremjasza, który drzwi otworzył, i śmiało wszedł na schody.
Pani Clennam siedziała na swem zwykłem miejscu, a chociaż twarz jej była kamienna jak zawsze, uderzało w niej coś nowego, co trudno było określić wyrazem. Na parapecie otwartego okna siedziała Efri, cerując pończochy.
— Co to za ludzie? — spytała pani Clennam sucho, patrząc na towarzyszów Rigaud — i poco tutaj przyszli?
— Moje cienie z łaski Artura Clennama — złośliwie zauważył Rigaud.
— Pan Clennam chciał, żebym tu przyprowadził tego pana — odezwał się Cavaletto. — Moja robota skończona.
I z ukłonem cofnął się ku drzwiom.
— Ja chcę tylko powiedzieć — dodał Pancks — że mi ogromnie przykro pozostawiać panią w towarzystwie tego pana, kiedy syna tu niema. I to wszystko z mojej winy. Zgubiłem tego człowieka i nie wiem, jak mam wynagrodzić krzywdę.
— Ach — zawołał Jeremjasz, teraz dopiero uważnie spojrzawszy na Jana Babtystę — to on zajął mi tyle czasu wówczas wieczorem, kiedy był pan Casby, rozpytując o pana Blandois! Gdybym był wiedział.
— Zguba się odnalazła — przerwał Pancks — ale pan Artur nie może tak postąpić, jakby pragnął. Pozbawiony wolności, chory, czuje się bardzo nieszczęśliwym. Dostarczył wprawdzie kryjącego się gentlemana, lecz nie może go zmusić do wyjaśnienia tajemnic, które panu Arturowi zatruły życie. Biedny człowiek, nie ma przyjaciół w tym domu!
Spojrzał na Efri jakgdyby z wyrzutem i, nie czekając na odpowiedź pani Clennam, wyszedł z Włochem z pokoju.
— No, wynoś się — zawołał Jeremjasz na żonę — nie jesteś tu potrzebna.
Ale na twarzy Efri była dziwna walka, bladła i czerwie-