Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/249

Ta strona została przepisana.

— Pierwsza prośba... błagam cię o największą łaskę... bo wiem, że masz dobre i szlachetne serce... niech to wszystko zostanie tajemnicą dla Artura... aż do godziny mej śmierci.
— Tak... najchętniej — zaczęła Emi — ale... jeżeli dla dobra Artura powinnam... ja sama jeszcze nie wiem... nie mogę zebrać myśli...
— Nie wymagam od ciebie słowa natychmiast — przerwała jej pani Clennam — zastanów się i osądź, czy dobro Artura wymaga, aby o tem wiedział. A jeśli się przekonasz, że nic na tem nie skorzysta, czy przyrzekasz? Na ten krótki czas życia, jaki mi jeszcze pozostał.
— Na ten czas i na zawsze, jeśli dobro Artura nie będzie wymagało, abym mówiła o tem — rzekła Emi łagodnie.
— Niech cię Bóg błogosławi!
Maleńka Dorrit usłyszała łzy w jej głosie, a w oczach był wyraz tak im obcy, jak swoboda ruchu jej zmartwiałym członkom.
— Dziwisz się pewnie — mówiła znów pewniejszym głosem — że wolałam upokorzyć się przed tobą, wyznając ci tę straszną prawdę, niż przed nim. Ale przypomnij sobie, że on nie jest moim synem. Że pozbawiłam go matki, a matką dla niego być nie mogłam. Nie. Między nami stała ta krzywda, którą mi wyrządzono, choć bez jego winy. Bo pomyśl, czemże było moje życie? Co ja miałam? Lecz mniejsza o to, niech nas Bóg rozsądzi. Tylko ze wszystkich ludzi najbardziej boję się sądu Artura. On nie zrozumie mię i nie uwierzy. Nie, nie! Gdy się przekonasz, że nic nie straci na tem, jeśli nie pozna tej bolesnej tajemnicy, niech nie wie o tem nigdy!
— Obiecałam to pani.
Rozległ się głos dzwonka, zapowiadającego bliskie zamknięcie więzienia i pani Clennam drgnęła.
— Już! — zawołała. — Jeszcze jedna prośba. W moim domu czeka człowiek, posiadający oryginały tych papierów. Żąda za nie sumy, jakiej zapłacić nie mogę. Grozi, że w takim razie uda się do ciebie. Czy nie poszłabyś ze mną powiedzieć