Był piękny dzień jesienny. W otwarłem oknie więziennego pokoiku siedział blady i wychudły Artur Clennam, zwolna powracający do zdrowia, maleńka Dorrit głośno czytała.
Zbliżał się wieczór. Tam gdzieś na dalekim świecie zieleniły się pola młodą, świeżą runią, złociły się sady dojrzałym owocem, lasy stroiły się w purpurę i złoto, — a tu, w obrębie murów, niema właściwie pór roku, zawsze te same posępne kamienie, zimne cegły, powietrze wilgotne lub duszne, gorące albo mroźne — to cała różnica.
Ale cichy, słodki głos Emi stawiał przed oczy więźnia te obrazy piękne, które tak kochał niegdyś, które pokrzepiały mu duszę. Wywoływała je słowami książki, głosem dawała życie.
Gdy umilkła, Artur ocknął się jak ze snu, zasłonił ręką oczy i wyszeptał, że światło wzrok mu razi.
Emi zasunęła firankę, przybliżyła do niego swoje krzesło i zaczęła mówić spokojnie, łagodnie. Zbliża się koniec tej smutnej pokuty, Doyce pisze o tem, i Rugg pełen jest nadziei, jeszcze troszeczkę tylko cierpliwości.
Artur ujął jej rękę i przycisnął do ust.
— Często bywałaś tutaj w czasie mej choroby? — spytał. Codzień? prawda? chociaż nie mogłem cię widzieć. Byłaś i jesteś dla mnie aniołem pocieszycielem, a jednakże... czy pamiętasz rozmowę naszą przed chorobą?... Nie zmieniło się moje serce, ty wiesz o tem, lecz drogi nasze inne... musimy się rozejść...
Na twarzy maleńkiej Dorrit zjawił się lekki uśmiech, patrzyła na Artura, który miał głowę spuszczoną, i zapytała cicho.
— Jak się pan dzisiaj czuje? Chciałabym pomówić o sobie, gdy będziesz miał dość siły.
— Jestem spokojny, drogie moje dziecko, możesz mówić o wszystkiem, bo o wszystkiem myślę codziennie.
—W takim razie, pan odrzuca mój majątek?
— On nas dzieli... na zawsze.
Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/262
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XV: POCZĄTEK SZCZĘŚCIA