śmiechem. — Robiło się, co można. Teraz koniec. Byłem u Doyce’a.
— Doyce! — jęknął Artur, przygryzając usta aż do krwi.
— No, Doyce! Cóż takiego? Nie masz nad kim płakać. Szczęśliwy człowiek. Powiodło mu się, jak na to zasłużył. Szkoda tylko, że tak trudno być prorokiem pomiędzy swymi. Ale tam... trzeba wiedzieć, czem zarządza, jak go cenią! Może myślisz, że dla niego wielkie rzeczy te kilka tysięcy funtów, które stracił? Śmieje się dzisiaj z tego.
— O Boże, jakiż ciężar zdjąłeś mi pan z duszy! — zawołał Clennam, głęboko wzruszony. — Jakże jestem szczęśliwy, że to nie ruina. O, chciałbym go zobaczyć i powiedzieć...
— Bardzo słusznie. Dlatego też przyjechał ze mną.
— Doyce w Anglji? — zawołał Artur.
— Wróciliśmy od dwóch tygodni. Czeka tam za drzwiami na łaskawe pozwolenie wejścia tutaj.
— Doyce! — zawołał Clennam, zrywając się z miejsca.
Padli sobie w objęcia.
— Kochany panie Arturze — rzekł Doyce — trzy rzeczy tylko pragnę ci powiedzieć. Pierwsza: ani słowa o tem, co się stało. Pomyliłeś się pan w rachunku i basta. Ja także się myliłem i wiem, co to znaczy. Takie pomyłki uczą. Druga rzecz: przepraszam cię, że nie przyjechałem natychmiast. Nie mogłem. Dowiedziawszy się, jak wziąłeś to do serca, chciałem wyruszyć w drogę jak najprędzej, ale zanim urządziłem się w ten sposób, że mogłem pozostawić wszystko, przyjechał po mnie ten oto przyjaciel. Może poświadczyć, że byłem już gotów do drogi. A trzecie: jesteśmy tu od dwóch tygodni, lecz nie chcieliśmy ci się pokazywać, póki wszystko nie będzie załatwione. Zdawało nam się, że tak dla ciebie lepiej. W tej chwili, panie Clennam, jesteś wolny. Możesz wyjść stąd natychmiast. Tam w warsztatach czeka na cię twoje biurko i większa może, niż poprzednio, praca. Ogromna praca, w której ci pomóc nie mogę, bo śpieszę się z wyjazdem. A zatem, wspólniku?...
Ściskał mu rękę i patrzył z uśmiechem. Artur nie mógł
Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/265
Ta strona została przepisana.