Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/267

Ta strona została przepisana.

— Czary — odpowiedziała mu z dziwnem spojrzeniem. — Ufasz mi, drogi, więc zrobisz to dla mnie.
— Może trzeba wymówić przy tem tajemnicze słowa zaklęcia?
— Jeżeli chcesz, wolno powiedzieć: Kocham cię.
Papier spłonął. Złote iskierki przebiegły po nim w zygzak i zagasły. Emi podała Arturowi rękę i wyszli na podwórze. Było jeszcze puste i ciche. W oknach więźniowie spoglądali na nich z poza firanek i przesyłali maleńkiej Dorrit pozdrowienia. John czekał przy furtce, aby uścisnąć im ręce.
Daniel Doyce powitał ich w kościele. Była Flora i Plornishowie, uśmiechnięty i wzruszony Cavaletto, garstka dalszych znajomych i życzliwych. Zakrystjan przyniósł książki, na których po bezsennej nocy Emi oparła głowę. Teraz wpisała tutaj swoje imię obok imienia Artura. Była już panią Clennam.
Wychodząc, przystanęli na chwilę w przedsionku. Każdy pragnął powiedzieć im życzliwe słowo. Niebo uśmiechało się jasnym błękitem, a złote słońce spoglądało dobrotliwie, jakby obiecywało przyjaźń i opiekę. W duszy czuli pogodę, w sercach głębokie szczęście.
Zwolna po schodach zeszli na ulicę i zanurzyli się w potoku życia jako mąż z żoną, ogniwo społeczne, nowe gniazdo przyszłej rodziny.

I potok życia niósł ich spokojnie i równo, choć spotykali na drodze kamienie, rozdzierające fale ostrym kantem, choć dźwigać trzeba było poważne ciężary. Ale ich domek stał się też „szczęśliwą chatą", gdzie prócz własnej gromadki, tuliły się zaniedbane dzieci Fanny, a przyjaciele szukali pogody, wypoczynku i ciepła serdecznego.
Zacni ludzie dzielili się z każdym, czem mogli. Otoczyli opieką nałogowego Tipa, który zrujnował zdrowie i nie był zdolny do niczego — pomagali Plornishom ratować się z powodzi długów, spożytkowali Pancksa z korzyścią wzajemną, wywdzięczali się cudzoziemcowi Cavaletto za bezgraniczne pra-