Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/41

Ta strona została skorygowana.

— Poraz pierwszy.
— Rozumie się, byłbym pana widział. Nie bywa nikt w Marshalsea, żeby mi się nie przedstawił. To jest słuszne. Odwiedza mię czasem po pięćdziesiąt osób, w niedzielę zwłaszcza. Prawdziwa audjencja.
— Pan ma dużo przyjaciół.
— Jestem ojcem Marshalsea, panie. Każdy uważa sobie za honor i obowiązek złożyć mi uszanowanie i... i... Emi, jak się nazywał ten gentleman, który... który w sam dzień Bożego Narodzenia...
— Nie pamiętam, ojcze — odparła z niespokojnym błykiem w oczach.
— Nie pamiętasz? ta pelargonja, taka piękna? To był prawdziwie szlachetny postępek, piękny czyn, panie Clennam. Muszę panu to opowiedzieć.
— Po co, ojcze? szepnęła nagle Emi, kładąc mu delikatnie rękę na ramieniu i oblewając się znowu rumieńcem.
Artur widział, że ręka jej leciuchno drżała, a spuszczone powieki zasłaniały oczy, ukrywając wstyd i smutek.
— Czyn tak piękny powinienem opowiedzieć... hm... właściwie niema powodu go taić. Rzecz wiadoma, że odwiedzający Marshalsea życzą sobie zazwyczaj złożyć mi uszanowanie i, hm... pozostawić... hm... upominek, w dowód życzliwości. Rozmaicie się zdarza — mówił dalej, jedząc i popijając piwem. — Przynoszą cygara, jakiś owoc, czasem... hm, trochę pieniędzy. Sądzę zresztą, że to forma najwłaściwsza. Lecz ów gentleman przyniósł mi doniczkę kwitnącej pelargonji, bardzo pięknej barwy. Na złożonym papierze, którym była owinięta, znajdował się napis: „Dla Ojca Marshalsea“, a w papierze znalazłem, hm, dwie gwineje.
Artur szukał w myśli, coby odpowiedzieć, kiedy rozległ się dzwonek, a jednocześnie w sieni dały się słyszeć kroki, drzwi się otworzyły i na progu stanęła piękna, wysoka dziewczyna w towarzystwie młodego człowieka.
— Fanny, pan Clennam, mój syn. Dzwonek ten zapowiada, że zamykają bramę, więc dzieci przyszły się ze mną po-