Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/45

Ta strona została skorygowana.

Wtedy przyszło mu na myśl, że za parę godzin Emi będzie szła tędy do pracy i byłoby wygodnie dokończyć z nią rozmowy. Zwrócił się więc uprzejmie do jednego z ubogich przechodniów i zapytał, czy wpobliżu można zjeść śniadanie.
— Tutaj zaraz na rogu jest traktjernia — odparł mężczyzna — idę także w tę stronę.
Szli zatem obok siebie i Artur zapytał, czy nieznajomy częstym jest gościem w Marshalsea i czy zna pannę Dorrit.
— Są dwie panny Dorrit — odpowiedział natychmiast. — Jedna taka maleńka, urodziła się w więzieniu. Ah, o tę panu chodzi. Bo tamta mieszka u stryja na tej samej ulicy, kilka kroków.
To objaśnienie zmieniło zamiary Artura. Zamiast zaczepiać Emi na ulicy, wolał ją spotkać u stryja. Wstąpił więc do traktjerni, napisał karteczkę i przez tegoż człowieka posłał ją maleńkiej, a sam według najdokładniejszych wskazówek skierował się do pana Fryderyka.
Szczegółowe wskazówki były niezmiernej wagi, gdyż w ogromnej ruderze mieszkało tylu lokatorów, że mógł łatwo nie znaleźć, kogo szukał.
Trafił jednak po stromych, bardzo brudnych schodach, prowadzących prawie do nieba, i zapukał ostrożnie.
Stryj Fryderyk sam mu otworzył.
— Aha — zaczął powoli, jakby się budził ze snu — to pan wczoraj... zamknęli pana?
— Ośmieliłem się prosić panny Emi, aby zechciała dzisiaj spotkać się ze mną u pana. Wszak wolno?
— Aha — zaczął znów starzec, jakby zbierał myśli — mój brat pana krępuje? Tak, tak, naturalnie.
Artur usiadł ostrożnie na jednem krześle, które na pierwszy rzut oka nie zdradzało poważniejszego kalectwa, i rozejrzał się po ciasnej izdebce. Była ciemna i brudna. Pomimo wysokiego piętra okno wychodziło na jakiś mur szary. Na sprzętach wszędzie pełno rozrzuconych rzeczy, łóżko-komoda jeszcze nie