Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/50

Ta strona została skorygowana.

Szła zawieszona u jego ręki i pogrążona w myślach. Wiatr szarpał bezlitośnie jej lekką sukienkę, i Artur zatrzymywał się niejednokrotnie, ażeby ją osłonić od najgwałtowniejszych porywów.
— Nie wiem — odezwała się nakoniec cicho — czy to byłoby szczęściem. Nie mogę sobie teraz wyobrazić ojca poza murami Marshalsea. Jakiem byłoby między ludźmi jego życie? Coby robił na świecie i czy byłby tak szanowany, jak w więzieniu. Może inni ludzie byliby gorsi dla niego.
I łzy cicho popłynęły jej po twarzy.
— A czy chciałaby pani, żeby brat był wolny? — spytał Artur po długiej chwili.
— Oh — zawołała — byłabym szczęśliwa.
— Więc może się da zrobić co dla niego. Kto jest ten przyjaciel, o którym wspominała pani wczoraj?
— Ach, to ubogi człowiek — rzekła Emi — mularz. Wyrabia też na sprzedaż różne przedmioty z gipsu. Ale cóż on pomoże? Nazywa się Plornish.
— Proszę o jego adres.
— Mieszka w Rozdartem Sercu. To taka uboga dzielnica. Kilka domów. W ostatnim znajdzie pan znak jego. Ale cóż on pomoże?
— Zobaczymy. Pani wraca do Marshalsea. Nie wychodzi pani dzisiaj do zajęcia? To zawrócimy, odprowadzę panią. Tylko raz jeszcze proszę, proszę szczerze być przekonaną o mej życzliwości, uważać mię za przyjaciela. Czy dobrze?
— Wierzę panu — odparła. — Pan jest bardzo dobry.
Patrzył na nią z uśmiechem. Wyciągnął rękę i łagodnie uścisnął małą rączkę, którą położyła na jego dłoni z zaufaniem.
— Matusiu! matusiu! — rozległ się nagle gruby głos o kilka kroków, i spojrzawszy w tę stronę, Artur zobaczył jakąś kobietę, biegnącą ku nim z krzykiem tak gwałtownie, że potknęła się i upadła w błoto, rozsypując z kosza kartofle.
— Ach, Maggi, Maggi (Madżdżi)! — zawołała Emi — jakaż jesteś niezgrabna.