Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/51

Ta strona została skorygowana.

Maggi podniosła się szybko ze śmiechem i przy pomocy Emi i Artura zbierała rozsypane po błocie kartofle. Gdy skończyła tę pracę, miała twarz rozpromienioną, ale tak śmiesznie powalaną błotem, że oboje, spojrzawszy, wybuchnęli śmiechem.
Emi wyjęła chustkę i otarła oblicze tej dziwnej istoty. Artur zaś pytał w duszy, co znaczy ta nowa zagadka.
— Matusia, matusia! — powtarzała Maggi, tęga, trzydziestoletnia dziewczyna, o brzydkiej twarzy, rozjaśnionej tylko tym szczerym, miłym śmiechem.
— To Maggi — rzekła Emi, widząc znak zapytania w spojrzeniu towarzysza. — Wnuczka mojej mamki, która umarła dawno, a Maggi... Ile masz lat? — spytała, zwracając się do dziewczyny.
— Dziesięć lat, matusiu — odpowiedziała Maggi z miłym śmiechem.
Emi spojrzała wymownie.
— Ona jest bardzo dobra — zapewniła Artura po chwili — bardzo uczciwa, bardzo przywiązana, umie kupić, jak każda inna, i pomaga w robocie, jak umie najlepiej. Zarabia na życie. Zarabia na siebie uczciwie.
Maggi śmiała się ciągle, rozpromieniona pochwałą.
— Jakieś nieszczęście? wypadek? — zauważył Artur pół głosem.
— Zachorowała na jakąś gorączkę, kiedy miała lat dziesięć, i odtąd pozostała dziesięcioletniem dzieckiem.
— Byłam w szpitalu! — zawołała Maggi. — Jak tam pięknie! Ach, jakie łóżka! Jakie zupy! I wino! pomarańcze! Ach, jak dobrze mieszkać w szpitalu!
— Potem nie wiedzieliśmy długo, co z nią zrobić — mówiła jeszcze Emi — ale powoli, powoli, Maggi, choć ma lat dziesięć, nauczyła się być posłuszną, robić wszystko, co jej kazano, i dzisiaj biedne dziecko sama daje sobie radę.
— Matusia! matusia! — powtarzała, śmiejąc się, wielka dziewczyna i lekko, delikatnie głaskała rękę Emi.
Stanęli wreszcie przed furtką Marshalsea i Artur pożegnał