Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/57

Ta strona została skorygowana.

W dobrze znanym, ciemnym, odwiecznym pokoju zastał go, siedzącego przed kominkiem i łagodnie kręcącego młynka wielkiemi palcami. Pomimo, że nie widział go lat kilkanaście, nie zauważył prawie żadnej zmiany na jego dużej, czerstwej i pogodnej twarzy, okolonej długiemi śnieżnemi włosami. Piękny typ patrjarchy, za jaki go powszechnie uważano, zachował cały spokój niewzruszony i dziecięcą prawie łagodność spojrzenia.
Powitał wchodzącego, jakby rozstał się z nim wczoraj, i zaczęła się rozmowa banalna o zdrowiu, pogodzie, uchodzącym czasie, zanim Artur zdołał wkręcić zapytanie, które sprowadziło go tutaj.
— Słyszałem, że pan polecił mojej matce maleńką Dorrit, szwaczkę, którą widziałem u niej. Chciałbym spytać, czy pan zna bliżej tę osobę.
— Tę osobę — powtórzył patrjarcha. — To Flora. Flora ją poleciła pańskiej matce. Flora ma dobre serce dla ubogich. To podobno biedna dziewczyna, mówił mi o niej jeden z lokatorów Rozdartego Serca. Ale zapytaj Flory, zaraz ją przyprowadzę.
I nie czekając, co Artur odpowie, wyszedł poważnym krokiem do dalszych pokojów, które zajmowała owdowiała córka.
Artur nie pragnął dziś tego spotkania — dawne uczucia zgasły bezpowrotnie — rozumiał jednak, że go nie uniknie, wchodząc do tego domu.
Więc cierpliwie pozostał na swem miejscu, leniwie rozglądając się po ścianach.
Wtem drzwi do przedpokoju otworzyły się szybkim ruchem i wbiegł mały, czarny człowieczek, z ciemną twarzą, czarnemi, żywemi oczami, czarną głową, czarnym zarostem i czarnemi obwódkami przy paznogciach, krótkich i haniebnie ogryzionych.
— Gdzie pan Casby? — zapytał, rozglądając się wkoło.
— Zaraz przyjdzie, jeśli pan go potrzebuje.
— Ja go potrzebuję? — zawołał, podnosząc ciemne ręce jakgdyby do obrony. — Zupełnie go nie potrzebuję. Ale powiedz mu pan, jak przyjdzie, że Pancks wrócił do domu.
I sapiąc głośno, wyszedł przeciwnemi drzwiami.