Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/61

Ta strona została skorygowana.

Gromadka zatrzymała się na chwilą, gdyż niosący musieli coś poprawić, więc Artur zwrócił się do stojącego obok starca z zapytaniem.
— Jakiś wypadek? Ranny? Niosą do szpitala?
— O, tak, — odparł staruszek — poczta! To powinno być zabronione. Żadnej kary na takich rozbójników! Od czegóż mamy rząd? Codzień wypadki i codzień ofiary. Pędzi z bocznej ulicy jak szalona i już jesteś pod kołami.
Stojący obok z równem oburzeniem potwierdzali słowa staruszka, każdy był świadkiem jakiegoś wypadku: wczoraj dziecko o mały włos nie zostało przejechane, onegdaj zgnietli kota, a przecież mógł to być człowiek, ale cóż takiemu! wszystko mu ujdzie bezkarnie!
— A jeśli my, Anglicy — podjął na nowo staruszek — nie jesteśmy w możności ustrzec się tych łotrów, to cóż mówić o cudzoziemcu, który nie zna naszych zwyczajów i nie rozumie języka.
— Ach, więc to cudzoziemiec? — przerwał Artur, zbliżając się do noszów. aby zobaczyć ofiarę.
— Francuz... Hiszpan... Włoch... Niemiec... — rozległy się dokoła odpowiedzi, ale chętnie zrobiono przejście Arturowi, który oświadczył, że będzie się mógł z nim rozmówić.
— Wody! wody! — powtarzał po włosku nieznajomy.
— Prosi o szklankę wody — rzekł Artur do obok stojących, a następnie pochylił się nad nieszczęśliwym, zapytując, czy się czuje ciężko ranny.
— Noga... noga! — zawołał żywo. — Bardzo boli, ale mi tak przyjemnie usłyszeć mowę mego kraju! Czy pan zaraz odejdzie?
— Nie, nie, bądź spokojny, nie odejdę, aż zostaniesz opatrzony. Odwagi! Będzie dobrze, tylko trochę cierpliwości.
Pochylił się nad biedakiem i podał mu wody. Był to mały człowieczek, muskularny, o ciemnej cerze, kruczych włosach i bardzo białych, równych, zdrowych zębach. W uszach nosił kolczyki.
— Dawno jesteś w Londynie? — spytał Artur.