Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/62

Ta strona została skorygowana.

— Dziś przyjechałem... zdaleka... z Marsylji... człowiek szuka po świecie chleba.
— A znajduje czasem guza — zauważył Artur.
Altro! altro! — zawołał biedny Włoch z ożywieniem, właściwem tej narodowości.
Podniesiono go znowu i wkońcu cały orszak zatrzymał się przed szpitalem świętego Bartłomieja. Wniesiono rannego na salę opatrunkową, znalazł się chirurg i dyżurny doktór, położono biedaka na stole.
Artur wszedł za nim i dodawał mu odwagi. Noga okazała się w dwóch miejscach złamaną i w kostce wywichniętą, lecz na szczęście nie groziła amputacja. Artur i doktorzy zapewniali Włocha, że powinien się cieszyć, a on pomimo bólu okazywał do tego skłonność.
Opatrzonego wreszcie złożono na łóżku, ale biedak całował Artura po rękach i błagał go ze łzami, żeby nie odchodził. Więc Clennam usiadł przy nim i czekał cierpliwie, aż uśnie, a wtedy pozostawił mu karteczkę z zapewnieniem, że odwiedzi go nazajutrz.
Na wieżowym zegarze biła jedenasta, gdy wychodził z bramy szpitalnej. Wybrał teraz najkrótszą drogę, żeby się dostać do siebie. W mieszkaniu było chłodno. Ogień na kominku wygasł prawie zupełnie, w słabo oświetlonym pokoju panował cichy smutek.
Takie przynajmniej odebrał wrażenie. Czuł się dziwnie samotnym, niby na pustyni. Błądził myślą w przeszłości i nie mógł tam znaleźć ani jednego jasnego promienia, ani jednego kwiatka, któryby zachował miłe barwy. Dzieciństwo bez radości i rodzinnego ciepła, — wiek młodzieńczy, w którym gwiazdą była Flora! — potem długie wygnanie i ten zimny powrót, to powitanie matki — takie obojętne, — czyż z drogi jego życia przeznaczenie usunęło wszelkie cieplejsze uczucie?
Ciche pukanie do drzwi — wstaje zadziwiony.
— Można wejść!
Drzwi się uchylają zwolna i słyszy słowa:
— To ja, maleńka Dorrit.