Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/79

Ta strona została skorygowana.

ciągnął taczkę z dnia na dzień, aby dalej, do końca. A matka? — Gdyby zachowała zdrowie, możeby miała siłę podźwignąć z ruiny ten dom upadający, ale dzisiaj... i dlaczego nie chciała zamknąć raz tej „budy“? — przyzwyczajenie może — obawa bezczynności.
W każdym razie on z tem już nie ma nic wspólnego. Część swoją wycofał i czas wziąć się do innej pracy. Każdy dzień sprawia uszczerbek w jego skromnym kapitale.
Tak idąc, zwrócił nakoniec uwagę na innego piechura, który dążył w tę samą stronę krokiem spokojnym, pewnym. Kiedy zsunął kapelusz na tył głowy i zatrzymał się chwilę, wpatrując się w jakiś przedmiot w oddaleniu, Artur poznał go nagle.
— Dzień dobry, panie Doyce! Zdaje się, że idziemy w jedną drogę.
Obcy spojrzał na niego, jakby z roztargnieniem.
— A, przyjaciel pana Meagles! — rzekł wesoło. — Bardzo mi przyjemnie, ale proszę mi wybaczyć, że zapomniałem pańskiego nazwiska.
Wkrótce zawiązała się swobodna rozmowa. Daniel Doyce był człowiekiem bardzo skromnym i nie lubił mówić o sobie, chociaż przemysł angielski zawdzięczał mu niejeden wynalazek. Syn kowala, ślusarz z zawodu, zdobył gruntowne i poważne wykształcenie dzięki wytrwałej pracy i wrodzonej inteligencji. Przez siedem lat pracował pod kierunkiem inżyniera-mechanika w jego prywatnych warsztatach i tam udało mu się pokonać wiele trudności, zdobywając fachową wiedzę. Był w Szkocji, w Ljonie, w Niemczech, w Petersburgu, wiele się nauczył i zostawił wiele, wkońcu zapragnął osiąść w swoim kraju i na jego usługi oddać swą pracę i talent.
Rozmawiali o mechanice, wynalazkach i Artur podziwiał żywy umysł towarzysza, jego zamiłowanie fachu, skromność, prostotę i szczerość. Spytał wreszcie, jak może podołać sam wszystkiemu, czy nie ma wspólnika, któryby się zajął praktyczną stroną jego interesów.
Okazało się, że pan Doyce właśnie poszukuje obecnie wspólnika do prowadzenia książek, zawierania umów, buchal-