Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/8

Ta strona została przepisana.

— Proszę pana — odezwał się usługujący — czy pan zostanie na noc? Możemy zaraz przygotować pokój.
— Dobrze — odpowiedział Artur machinalnie.
— Chłopiec! — zawołał służący — zabierz walizkę pana do pokoju Nr. 7.
Artur ocknął się nagle.
— Przepraszam — rzekł żywo. — Mówiłem bezmyślnie. Nie będę tu nocować, idę zaraz do domu.
Nie podnosił się jednak, widocznie nie było mu pilno.
A może był zmęczony daleką podróżą i dlatego nie miał ochoty wychodzić na ulicę, gdzie deszcz zaczął padać. Nieliczni przechodnie otwierali śpiesznie parasole lub chronili się w bramy domów. Zapalono latarnie i słabe ich światło w mgle i deszczu tworzyło jasne duże plamy.
Artur Clennam podniósł się wreszcie, zapiął surdut na wszystkie guziki, wziął kapelusz, parasol, który otworzył na progu, i skierował się w stronę kościoła świętego Pawła.
Szedł dość długo przez puste, błotniste ulice koło zamkniętych sklepów, zmierzając ku rzece. Szedł krokiem pewnym, drogą dobrze znaną, choć nieuczęszczaną od lat tylu.
Nakoniec zatrzymał się pod bardzo starym domem, otoczonym żelaznemi sztachetami. Zatrzymał się i objął go uważnie wzrokiem. O zmroku mury domu zdawały się czarne, na dziedzińcu za kratą konały dwa drzewa, murawa na trawniku była tak nędzna i żółta, że barwą nie różniła się od rdzy na kratach.
W grubych murach ciemniały wąskie i głębokie okna, które nie mogły dawać wiele światła. Dom ze starości pochylił się na jedną stronę, więc go podparto ciężkiemi belkami, pokrytemi dziś pleśnią i szarym porostem.
Artur pomimo deszczu stał na chodniku i dość długo wpatrywał się w starą ruderę. Wkońcu westchnął głęboko.
— Nic się nie zmieniło — szepnął półgłosem — ciemny, ponury i nędzny ten mój dom, jak dawniej... W oknach matki słabe, blade światło, jak zawsze, Nic, nic się nie zmieniło.