Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/86

Ta strona została skorygowana.

Wiljam Dorrit odmawiał, gdyż w owej epoce ulica już nie miała dla niego powabu, lecz o ojcu i synu wyrażał się życzliwie, oceniając szacunek, jaki mu okazywali.
Wśród tych sprzecznych prądów i wrażeń zdrowie, odwaga i uczucia Johna były, jak młode drzewko, wystawione na burze i wichury, które w dzień pogodny uspokajał łagodny promyk słońca.
Wreszcie pewnej niedzieli przywdział najpiękniejsze szaty, kamizelkę aksamitną w złote kwiatki, żółty halsztuk z liljowemi bażantami, spodnie ozdobione potrójną naszywką i wysoki twardy kapelusz. Oprócz tego miał laskę z rączką ze słoniowej kości, białe rękawiczki i pudełko najlepszych (prawie) cygar.
W tak okazałym stroju minął furtkę Marshalsea, a ponieważ pan Dorrit miał dziś wielu odwiedzających, przechadzał się czas jakiś po podwórzu, oczekując szczęśliwej chwili.
Wkońcu zapukał do drzwi, został zaproszony i stanął przed obliczem ojca ukochanej. Pan Dorrit siedział swobodnie przy stole, obok parę krzeseł czekało na gości, na serwecie leżało parę zapomnianych widocznie szylingów.
— Dzień dobry, Johnie, bardzo mi przyjemnie. Zdrów jesteś, jak się zdaje?
— Dziękuję panu. Mam nadzieję, że pańskie zdrowie w dobrym stanie? Ośmieliłem się przynieść parę cygar.
— Dziękuję, Johnie, ale niepotrzebnie. No, już nic nie mówię, nie chcę ci sprawiać przykrości. Połóż tam, na kominku. Siadaj, Johnie, jesteśmy przecie starzy i dobrzy znajomi.
— Dziękuję bardzo. Pan zawsze tak łaskaw. Miss Emi zdrowa?
— Dziękuję. Wyszła na przechadzkę. Młodzi często wychodzą, to rzecz naturalna. Zapewne się przechadza na wiszącym moście. Od niejakiego czasu bardzo lubi to miejsce. Już idziesz, Johnie? Bardzo ci dziękuję. Nie zdejmuj rękawiczki, nie jesteś przecie obcym. Do widzenia.
John biegł przez ulicę przyśpieszonym krokiem, kierując się w stronę wiszącego mostu. W pierwszej chwili zdawało mu