Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/96

Ta strona została skorygowana.

zatwardziałość gościa pod tym względem — niedomyślności, która może da się usunąć.
Pewnego dnia jednakże Clennam odwiedził Marshalsea i zdziwiło go niepomału, że odźwierny, Chivery oczekiwał widocznie, aż będzie powracał, wyszedł z nim aż na zewnętrzny dziedziniec i przyciskając do ust klucz na znak dyskrecji, zapytał tajemniczo:
— Bardzo przepraszam pana, w którą stronę pan idzie?
— W stronę mostu — odpowiedział Clennam zdziwiony.
— Jeszcze bardzo pana przepraszam, ale czyby pan nie zechciał wstąpić pod tym adresem — podał zapisaną kartkę — do sklepu z cygarami mojej żony. Bardzo pana przepraszam, ale to jest rzecz delikatna... w sprawie... przepraszam pana... w sprawie maleńkiej Dorrit.
— W takim razie najchętniej wstąpię do pańskiej żony — odrzekł Artur.
— O, bardzo będę wdzięczny, proszę pana! To dziesięć minut drogi.
Ukłonił się i wrócił pospiesznie do furtki, gdzie już paru odwiedzających oczekiwało, ażeby im otworzył.
Artur udał się pod wskazany adres. W małym. sklepiku zastał pokaźną kobietę, siedzącą za ladą i zajętą szyciem.
Oświadczył jej, że przybył od męża w sprawie Emi.
Pani Chivery odłożyła natychmiast robotę, westchnęła ciężko i potrząsnęła głową.
— Jeśli pan życzy sobie go zobaczyć, to może pan zechce rzucić okiem na podwórze.
I powiedziawszy te tajemnicze wyrazy, wyprowadziła gościa do maleńkiego pokoju za sklepem, skąd przez maleńkie okno widać było maleńkie, zawieszone bielizną podwórze. Prześcieradła, serwety i inne mokre sztuki, rozwieszone na sznurze, usiłowały wyschnąć, co połączone było z wielkim trudem z powodu braku suchego powietrza, — a pośród nich na krześle, siedział młody człowiek, niby samotny majtek pośród żagli.
— To nasz John — rzekła pani Chivery z naciskiem.