usłyszałam, że ktoś idzie, zdawało mi się... poznałam, że to pan.
— Pani daleko idzie?
— Nie, tu tylko przyszłam.
Szli obok siebie czas jakiś w milczeniu, Artur myślał, jak zacząć drażliwą rozmowę, Emi spokojnie patrzyła na szeroką przestrzeń.
— Czasem wydaje mi się — przemówiła pierwsza — że jest to egoizmem z mojej strony przychodzić tutaj na przechadzkę...
— Egoizmem? — powtórzył Artur zdziwiony.
— Tak. Oddychać swobodnie świeżem i czystem powietrzem, patrzeć na rzekę, na błękitne niebo, tak daleko, na tyle widoków ruchu, a potem wracać tam, gdzie w tej ciasnej celi... zamknięty murami...
— Powracając, przynosi mu pani odbicie tej przestrzeni, ruchu i rozmaitości, jest pani powiewem świeżego powietrza, który go rozwesela.
— Tak pan myśli? A mnie się czasem zdaje, że pan mi przypisuje siły, których nie mam. Gdyby pan się znajdował tam zamknięty, czy pan sądzi, iż powrót mój z takiej przechadzki byłby dla pana jaką przyjemnością?
— Tak, maleńka Dorrit, jestem tego pewny.
A widząc na jej twarzy głębokie wzruszenie, milczał przez chwilę, aby odzyskała spokój. W tej chwili przypuszczenia zacnej pani Chivery straciły dla niego prawdopodobieństwo.
Doszli do końca mostu i odwrócili się w przeciwną stronę. Wtedy spostrzegli Maggi, która zmierzała ku nim.
— Maggi — rzekła Emi, gdy stanęli przed nią — obiecałaś mi pozostać przy ojcu?
Maggi była zakłopotana. Poznała ich dopiero teraz i zdawała się zaskoczona tem spotkaniem.
— Zostałam, matusiu — zaczęła się tłumaczyć — ale on nie chciał. On sam mię posłał. Powiedział: Maggi, zanieś ten list zaraz, a jak przyniesiesz mi dobrą odpowiedź, dostaniesz
Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/99
Ta strona została skorygowana.