Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom I.djvu/012

Ta strona została skorygowana.

niądze i wydając je. Pod przewodnictwem swoich duchowych pasterzy zajmowała się pozatem takiemi humanitarnemi czynami, jak skazanie pewnego młodzieńca na wyrwanie języka, odcięcie rąk i spalenie żywcem, ponieważ nie ukląkł na deszczu przed procesją brudnych mnichów, która przechodziła poza polem jego widzenia, w odległości jakich pięćdziesięciu czy sześćdziesięciu jardów. Być może, iż w chwili, gdy podpisywano wyrok na owego młodzieńca, Los-Drwal naznaczał drzewa, głęboko wrosłe w grunt Francji i Nawary, aby porżnięto je na deski i uczyniono z nich ową ruchomą ramę z nożem, która wsławiła się w historji. Być może, że w smutnych chałupach oraczy, pracujących na polach dokoła Paryża, w ten właśnie dzień schowano przed deszczem proste wózki, pobrudzone przez świnie i kury, obryzgane wiejskiem błotem, które Fermer-Śmierć odstawił nabok, aby stały się furgonami rewolucji. Lecz ów Drwal i ów Fermer, chociaż nie ustawali w pracy, pracowali w milczeniu, i nikt nie słyszał ich skradających się kroków: ten, kto ośmielał się podejrzewać, że się już obaj zbudzili, narażał się na zarzut, iż jest ateistą i zdrajcą.
A i w Anglji trudno było o tę odrobinę bezpieczeństwa i spokoju, która mogłaby usprawiedliwić narodową dumę Anglików. Co noc, w samej stolicy, zdarzały się zbrojne napady i bezkarne grabieże. Publicznie ostrzegano rodziny, aby przed wyjazdem z miasta nie omieszkały oddać swych sprzętów domowych na przechowanie do specjalnych składów. Bandyta w nocy, był szanownym kupcem za dnia, a poznany przez innego kupca, którego zatrzymał na drodze jako „herszt“, uprzejmie strzelał mu w łeb i uciekał. Siedmiu rozbójników napadło na dyliżans, strażnik zabił trzech napastników, poczem sam został zabity przez pozostałych czterech, „z powodu braku amunicji“, poczem dyliżans obrabowano do nitki. Znakomity dygnitarz, Lord Mayor Londynu, został na Turnham Green zatrzymany przez bandę, która obdarła go ze wszystkiego w oczach całego jego orszaku. Więźniowie toczyli formalne bitwy ze swymi dozorcami, a majestat Prawa prał w nich z garłaczy śrutem i kulami. W salonach dworskich złodzieje kradli dostojnym lordom z szyi brylantowe krzyże. Muszkieterowie plądrowali w St. Giles, szukając bandytów, a tłum strzelał do muszkieterów, zaś muszkieterowie strzelali do tłumu, i nikomu nie przyszło na myśl że jest w tych zdarzeniach coś niepokojącego. Wśród tego wszystkiego, kat, zawsze zajęty i zawsze conajmniej potrzebny, był ciągle rozchwytywany. To ścinał długi szereg rozmaitych rzezimieszków, to wieszał w sobotę włamywacza, schwytanego we czwartek, to znów tuzinami palił ludzi na szosie przed New Gate, lub pamflety przed drzwiami Westminster Hall. Dziś brał życie strasznego, krwiożerczego mordercy, jutro odbierał je nędz-