„Nie podoba mi się głos tego Jerry, jeśli to wogóle jest Jerry“, mruknął konduktor do siebie. „Jak na mój gust zanadto ma ochrypły głos ten jakiś Jerry!“
„Tak, to ja, panie Lorry!“
„O co chodzi?“
„Mam dla pana depeszę stamtąd: T. i Spółka“.
„Panie konduktorze, znam tego człowieka“, powiedział pan Lorry, schodząc ze stopnia. Podróżni, stojący za nim, odskoczyli wtył, poczem pośpiesznie wskoczyli do dyliżansu, zatrzasnęli drzwi i spuścili okno. „Może podejść bliżej. Nic nam nie grozi!“
„Mam nadzieję, ale głowy za to nie dam“, powiedział konduktor mrukliwie. „Hej, ty tam!“
„Hej! Dobry wieczór!“ powiedział Jerry głosem bardziej jeszcze ochrypłym.
„Zbliż się trochę, ale jeśli masz broń w ręku, to radzę ci jej nie dotykać, bo jestem krewki, a moje omyłki przyjmują kształt ołowiu! No, pokaż-że się!“
Stopniowo zaczęły się z mgieł wynurzać postacie konia i jeźdźca, który zbliżył się do dyliżansu od tej strony, gdzie stał pasażer. Jeździec wstrzymał konia, obrzucił spojrzeniem konduktora i podał pasażerowi kartkę papieru. Koń dyszał ciężko, a obaj, koń i jeździec, pokryci byli błotem od kopyt wierzchowca aż po głowę przybysza.
„Konduktorze!“ powiedział podróżny tonem spokojnym i urzędowym.
Ostrożny konduktor wciąż trzymał w prawej ręce pistolet zaś lewą dtoń oparł o barierkę i, utkwiwszy oczy w jeźdźcu, odpowiedział szorstko:
„Panie!“
„Tu niema żadnych tajemnic. Pracuję w banku Tellsona w Londynie. Musicie znać bank Tellsona w Londynie. Jadę w interesach do Paryża. Korona na piwo. Czy mogę przeczytać?“
„Jeżeli się pan pośpieszy!“
Pasażer rozwinął papier w świetle latarni, wiszącej z tej strony dyliżansu, i przeczytał — najpierw po cichu, a potem głośno. „Czekać panny w Dover!“ Niewiele, jak widzicie, panie konduktorze! Powiedz Jerry, że moja odpowiedź brzmi: zwrócony życiu!“
Jerry poruszył się na siodle. „Dziwna odpowiedź!“ powiedział jeszcze bardziej ochrypłym głosem.
„Zawieź tylko tę odpowiedź, a już będą wiedzieli, że otrzymałem ich zlecenie! To tak, jakbym odpisał! Spiesz się! Dobranoc!“
Z temi słowy pasażer otworzył drzwiczki dyliżansu i wsiadł. Tymczasem przezorni towarzysze podróży pochowali zegarki i sakiewki za cholewy butów i udawali po-
Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom I.djvu/016
Ta strona została skorygowana.