Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom I.djvu/030

Ta strona została skorygowana.

Lorry z uścisku panny Manette, chwyciła go bowiem żylastą ręką i rzuciła nim o ścianę. („To musi być mężczyzna!“ oto refleksja, jaka nasunęła się pana Lorry w chwili, gdy padał na ścianę).
„Czemu się gapicie?!“ wrzasnęła ta nowa postać na służbę. „Dlaczego nie dajecie, czego mi potrzeba, zamiast patrzeć na mnie jak na raroga?! Zdaje mi się, że niema tak znów bardzo na co patrzeć! Dlaczego nie podajecie, czego mi potrzeba?! Jeżeli w tej chwili nie będę tu miała soli trzeźwiących, wody, octu — to nauczę ja was porządku! Prędzej! Ruszać się!“
Służba rozpierzchła się natychmiast, a energiczne czupiradło ostrożnie położyło pannę Manette na kanapę, przemawiając do niej najczulszemi słowami, jak: „Złotko!“ „Skarbie mój!“ „Ptaszynko!“ i odgarniając troskliwie z czoła dziewczyny złote włosy.
„A pan, panie na bronzowo“ powiedziała zwracając się do pana Lorry, „nie mógł pan powiedzieć, co miał pan do powiedzienia, nie przestraszając dziewczyny na śmierć?! Popatrz pan na nią! Na tę bladą twarz i zimne dłonie! Czy to się nazywa być bankierem?!“
Pan Lorry tak był zmieszany tem pytaniem, na które trudno mu było znaleźć odpowiedź, że z odległości przyglądał się teraz pannie Manette z sympatią o wiele mniejszą niż poprzednio. Energiczna dama wygnała służbę obietnicą, że w razie, gdyby próbowali okazać zbytnią ciekawość, „ona im pokaże!“ Poczem przyprowadziła dziewczynę do przytomności i położyła jej złotą główkę na swoich piersiach.
„Mam nadzieję, że jest jej lepiej“, powiedział pan Lorry.
„Ale nie dzięki panu, panie na bronzowo! O moje śliczności!“
„Sądzę“, powiedział pan Lorry po krótkiej pauzie, wypełnionej słabemi oznakami pokory i sympatii, „że zechce pani towarzyszyć pannie Manette do Francji“.
„Pewnie, że tak!“ powiedziała dama. „Jeżeli nie byłoby mi sądzone przejechać przez słoną wodę, czy myśli pan, że Opatrzność dałaby mi za ojczyznę wyspę?“
Ponieważ i na to pytanie trudno było znaleźć odpowiedź, pan Jarvis Lorry oddalił się, by nad niem poważnie pomyśleć.


Rozdział piąty.
Winiarnia.

Wielka beczka wina upadła na ulicę i rozbiła się w chwili, gdy zdejmowano ją z wozu. Beczka potoczyła się z hasłem, obręcze popękały, i oto leży teraz na bruku, tuż przed wejściem do winiarni, strzaskana, jak skorupa orzecha.