licznościach robił wrażenie wesołka o niezwykle, by nie powiedzieć okrutnie, praktycznym charakterze.
„Włóż go! Włóż go na nogę!“ zawołał właściciel winiarni. „Nazywaj wino winem i skończ raz“. Powiedziawszy to, wytarł zabrudzona rękę w ubranie wesołka — zupełnie bezceremonialnie, ponieważ zabrudził ją z jego winy; potem wrócił na drugą stronę ulicy i wszedł do winiarni.
Właściciel winiarni był to trzydziestoletni mężczyzna, krępy, barczysty, widocznie gorącego temperamentu, chociaż bowiem dzień był chłodny, nie włożył kurtki, tylko zarzucił ją na ramiona. Rękawy miał zakasane a bronzowe ramiona obnażone były po łokieć. Również na głowie — miał tylko krótko ostrzyżone, czarne, kędzierzawe włosy. Był to mężczyzna o śniadej cerze, z poczciwemi oczyma i szerokiem czołem. Robił wrażenie człowieka dobrodusznego, ale i upartego; widać było, że jest to człowiek niezłomnej decyzji i silnej woli. Z takim człowiekiem niedobrze byłoby spotkać się, gdyby szedł po wąskiej kładce nad przepaścią, bo z pewnością nie ustąpiłby!
Gdy wszedł do winiarni, madame Defarge, jego małżonka, stała właśnie za ladą. Madame była to niewiasta wysoka, mniej więcej w tym samym wieku, co jej mąż, o badawczem spojrzeniu, które jakby nigdy nic nie dostrzegało, o wielkich rękach pokrytych pierścionkami, twarzy wyrazistej, nieco ostrej, i statecznem obejściu. Było coś w pani Defarge, co nasuwało przypuszczenie, że w rachunkach, które robi ta kobieta, nie myli się ona nigdy na swoją niekorzyść. Pani Defarge, widocznie wrażliwa na zimno, otulona była w futro i liczne szale, które okrywały jej twarz, nie zakrywając jednak kolczyków; leżała przed nią robota na drutach, lecz pani Defarge odłożyła ją i dłubała drutem w zębach. Zajęta tem, lewą ręką podtrzymując prawą, pani Defarge nie powiedziała nic, kiedy małżonek jej wszedł do izby, lecz na jego widok lekko zakasłała. Kaszel ten, w połączeniu z podniesieniem ciemnych brwi, dał jej małżonkowi do zrozumienia, że wartoby się rozejrzeć wśród gości, gdyż w czasie, kiedy stał na ulicy, weszło do winiarni kilka nowych osób.
Właściciel winiarni ostrożnie rozejrzał się dokoła i zatrzymał wzrok na starszym jegomościu, siedzącym w kącie z młodą dziewczyną. Byli tu jeszcze i inni goście: dwaj grali w karty, dwaj w domino, trzej stali przy ladzie, popijając wino. Przechodząc obok lady, Defarge zauważył, jak ów starszy jegomość powiedział dziewczynie wzrokiem: „To ten!“
„Skąd, u diabła, wzięliście się wy w tej dziurze!“ pomyślał Defarge. „Nie znam was!“
Udawały jednak, że ich nie widzi, i nawiązał rozmowę z trójką gości stojących przy ladzie.
Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom I.djvu/034
Ta strona została skorygowana.