Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom I.djvu/038

Ta strona została skorygowana.

miejscu właśnie. Przez zardzewiałe kraty w oknach raczej dojrzeć, niż zobaczyć było można, co się dzieje w sąsiedztwie. W olbrzymim promieniu tylko dwie wielkie wieże Notre Dame dawały nikłą obietnicę szczęścia i spełnienia marzeń.
Wreszcie doszli do szczytu schodów i zatrzymali się po raz trzeci. Tu zaczynały się inne schody, jeszcze bardziej strome i jeszcze węższe, prowadzące na strych. Właściciel winiarni, idący wciąż trochę przodem i trzymający się uparcie pana Lorry, jakby z obawy, że panna Manette zechce go o coś zapytać, odwrócił się i z kieszeni kurtki, zarzuconej na ramiona wyjął klucz.
„Więc drzwi są zamknięte?“ zdziwił się pan Lorry.
„Tak“, brzmiała ponura odpowiedź Defarge’a.
„Uważa pan za konieczne zamykać tego nieszczęśliwego?“
„Uważam za konieczne obracać kluczem w zamku“, szeptem odparł pan Defarge, nachyliwszy się nad nim.
„Dlaczego?“
„Dlaczego! Bo tak długo żył w zamknięciu... że przestraszyłby się... oszalałby... poszarpałby ciało w kawały.... umarłby... czy ja wiem co zresztą?... gdyby drzwi były otwarte“.
„Czy to możliwe?“ zawołał pan Lorry.
„Czy to możliwe?“ gorzko powtórzył Defarge. „Tak... Piękny jest ten nasz świat, gdzie takie rzeczy i wiele innych są możliwe, ba! nietylko możliwe, ale gdzie dzieją się rzeczywiście! Pod tem oto niebem! Dzień w dzień! — Djabeł żyje długo! Ale chodźmy!“
Djalog ten był prowadzony tak cichym szeptem, że do uszu młodej damy nie doszło z niego ani słowo. Drżała jednak silnie ze wzruszenia i na twarzy jej odbił się tak wielki strach, takie przerażenie i lęk, że pan Lorry uważał za swój obowiązek powiedzieć jej kilka słów otuchy.
„Odwagi, droga pani! Odwagi! Chodzi o interes! Najgorsze skończy się za chwilę! Przejdziemy próg pokoju i najgorsze natychmiast się skończy! A wtedy zacznie się cały dobrobyt, cała radość, całe szczęście, jakie mu pani przynosi! Nasz poczciwy przyjaciel podtrzyma panią z drugiej strony! Tak, tak, mój Defarge! Chodźmy! Interes! Interes!“
Szli wolno i ostrożnie. Schodów nie było wiele i wkrótce znaleźli się na szczycie. Ponieważ skręcały niespodziewanie, idący ujrzeli nagle trzech mężczyzn, którzy z pochylonemi głowami stali przed jakiemiś drzwiami i przez szparę zaglądali do izdebki na strychu. Słysząc kroki za sobą, wszyscy trzej odwrócili się i podnieśli. Byli to owi trzej imiennicy, których poznaliśmy, gdy pili wino u pana Defarge.