„Chciałem“, powiedział Defarge, nie odrywając oczu od szewca, „chciałem wpuścić tu trochę światła. Czy może pan znieść trochę silniejsze światło?“
Szewc przerwał robotę i rozejrzał się po ziemi, nadsłuchując, skąd idzie głos. Spojrzał w jedną stronę, potem w drugą, potem na mówiącego.
„Co pan powiedział?“
„Może pan znieść silniejsze światło?“
„Muszę, jeżeli pan tego chce!“, rzekł z pewnego rodzaju słabym naciskiem na drugiem słowie.
Defarge odchylił nieco drugie skrzydło drzwi i przytrzymał je. Promień słońca wpadł na strych i oświetlił szewca, siedzącego z niedokończonym trzewikiem na kolanach. Starzec przerwał na chwilę robotę. Obok, na podłodze i na ławce, leżały gwoździe i okrawki skóry. Miał siwą brodę, nierówno przyciętą, ale niezbyt długą, zapadłe policzki i bardzo błyszczące oczy. Gdyby oczy nie były rzeczywiście wielkie, to pod krzaczastemi, siwemi brwiami i szopą siwych włosów robiłyby wrażenie wielkich. Ale oczy te były z natury wielkie, a teraz miały wygląd nienaturalnie wielki. Strzępy pożółkłej koszuli wisiały mu dokoła szyi, ukazując ciało zwiędłe i zniszczone. Cała postać, zarówno jak stara płócienna kurtka, podarte pończochy i reszta odzienia, od długiego przebywania w zatęchłem powietrzu i ciemności miały jednolitą barwę żółtego pergaminu, tak że trudno było odróżnić ciało od łachmanów.
Przezroczystemi palcami przesłonił oczy od światła. Siedział, patrząc bezmyślnie, i na chwilę przerwał robotę. Ani razu nie spojrzał na postać, stojącą przed nim, nie obejrzawszy się wprzód na wszystkie strony, jak gdyby miał zwyczaj łączyć dźwięki z miejscem, skąd pochodziły. Nie mówił też, zanim się nie obejrzał, a wtenczas często zapominał, co chciał powiedzieć.
„Skończy pan dziś te trzewiki?“ spytał Defarge, dając znak panu Lorry, żeby się zbliżył.
„Co pan powiedział?“
„Czy chce pan skończyć dziś jeszcze te trzewiki?“
„Nie wiem. Przypuszczam. Nie mogę powiedzieć!“
Ale to pytanie przypomniało mu przerwaną prace, pochylił się więc nad trzewikiem.
Pan Lorry zbliżył się ostrożnie, kazawszy wprzód córce czekać przy drzwiach. Stał już dobrą chwilę obok pana Defarge, kiedy szewc podniósł wreszcie oczy. Nie okazał najmniejszego zdziwienia na widok drugiej postaci, ale podniósł palce jednej ręki do ust, (usta jego i paznogcie były równie bezbarwne), poczem ręka ta opadła z powrotem a szewc pochylił się nad trzewikiem. Spojrzenie i ów ruch trwały tylko chwilę.
Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom I.djvu/041
Ta strona została skorygowana.