cie — jeżeli wtedy pomyślisz, że zmarnowano twe życie, i że nasza ojczyzna Francja tak źle się z tobą obeszła — płacz, płacz! A jeżeli powiem ci moje imię, i imię mego ojca, który żyje, i imię matki, która umarła, jeżeli dowiesz się, że klęczę przed moim ojcem czcigodnym i błagam go o przebaczenie, że nie walczyłam o niego przez całe dnie, i nie opłakiwałam go przez całe noce, gdyż miłość matki oszczędziła mi tej największej tortury — płacz, płacz! Płacz za nią i za mnie! Och, panowie! Bóg nas wysłuchał! Czuję jego święte łzy na moich policzkach a serce moje słyszy jego szloch! Bogu dzięki! Bogu dzięki!“
Opadł jej w ramiona, twarz ukrył na jej piersiach: obraz ten był tak wzruszający, a zarazem taką tchnął grozą, gdy się pomyślało o krzywdzie i cierpieniu, jakie go poprzedziły, że obaj mężczyźni zakryli twarze rękoma.
Gdy od dłuższej już chwili panowała na poddaszu cisza, a znękane serce i umęczone ciało znalazło wreszcie ukojenie w spokoju, jaki zwykle następuje po burzy — obaj podeszli, by podnieść ojca i córkę. Ojciec osunął się na podłogę i leżał, wyczerpany, jak w katalepsji. Ona klęczała przy nim i położyła jego głowę na swoich piersiach, a złote jej włosy rozpostarte były nad jego głową, niby zasłona.
„Czy moglibyśmy“, zwróciła się panna Manette do pana Lorry, który stał obok niej i kilkakrotnie już głośno otarł nos, „czy moglibyśmy natychmiast opuścić Paryż i wywieźć go wprost z tego domu?
„Proszę się zastanowić, czy potrafi znieść taką podróż?“
„Sądzę, że łatwiej będzie mu znieść taką podróż, niż zostać w tem mieście, z którem łączą go tak straszne wspomnienia!“
„Ma pani słuszność“ powiedział Defarge, który również nachylił się nad starcem. „Powiem więcej: z rozmaitych powodów pan Manette nie powinien zostawać we Francji. Czy mam się postarać o karetę i konie pocztowe?“
„Zwykły interes“, powiedział pan Lorry, który opamiętał się szybko i odzyskał swoje dawne maniery. „A jeżeli jest do załatwienia interes, wolę go sam załatwić“.
„Więc niech pan będzie łaskaw zostawić nas tutaj. Widzicie, jaki jest spokojny — nie potrzebujecie się obawiać, że zostanę z nim sama! Dlaczego mielibyście się bać? Jeżeli wolicie zamknąć drzwi, by uchronić nas od nieproszonych gości, jestem pewna, że gdy wrócicie, będzie tak spokojny, jak jest teraz. W każdym razie zaopiekuję się nim do powrotu panów, a potem odrazu zabierzemy go stąd“.
Zarówno pan Lorry, jak pan Defarge nie byli zadowoleni z tego układu i woleli, by jeden z nich przynajmniej został. Ale ponieważ trzeba było nietylko wynająć konie i karetę, ale i postarać się o dokumenty podróży, a czas naglił, gdyż dzień miał się ku końcowi, skończyło się na tem, że
Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom I.djvu/046
Ta strona została skorygowana.