umówili się miedzy sobą, co który z nich ma do zrobienia, i wyszli na miasto.
A gdy zmrok zapadł, córka położyła głowę na twardej podłodze, obok ojca, by móc nad nim czuwać. Mrok stawał się coraz głębszy a oni oboje leżeli nieruchomo, póki światło latarki nie mignęło przez szparę w ścianie.
Pan Lorry i pan Defarge przygotowali wszystko, co potrzeba było do drogi, a prócz odzieży podróżnej i okryć, przynieśli ze sobą, chleb, mięso, wino i gorącą kawę. Pan Defarge umieścił te zapasy i latarkę na ławce przed warsztatem szewskim (na strychu, prócz warsztatu, stało tylko zwyczajne łóżko), poczem przy pomocy pana Lorry podniósł więźnia i pomagał mu jeść.
Z przestrachu i zdumienia, jakie malowało się na twarzy nieszczęśliwego, żadna istota ludzka nie potrafiłaby odczytać, co się działo w jego duszy. Czy zdawał sobie sprawę z tego, co się stało? Czy pamiętał, co mu powiedziano? Czy wiedział, że jest wolny? — oto pytania, których najbardziej wnikliwy umysł nie potrafiłby był rozstrzygnąć. Próbowali zadawać mu pytania, ale tak był niemi zmieszany i z takim trudem odpowiadał, że przestraszyli się jego zdumienia, i zgodnie postanowili nie męczyć go tymczasem. Nabrał jakichś nowych odruchów: chował teraz głowę w obie dłonie. Lecz dźwięk głosu córki sprawiał mu widoczną przyjemność; odwracał się za każdym razem, gdy zaczynała mówić.
Przywykły ulegać przez wiele lat cudzej woli, jadł i pił, co mu dawali do jedzenia i do picia; włożył też płaszcz i resztę ubrania, które mu podali. Z przyjemnością przyjął ramię córki i w obu dłoniach trzymał jej rękę.
Zaczęli schodzić. Najpierw pan Defarge z lampą. Pan Lorry zamykał ten mały pochód. Zaledwie przeszli parę stopni, starzec zatrzymał się i spojrzał na dach i na mury.
„Przypominasz sobie to miejsce, ojcze? Pamiętasz, jakeś tu wszedł?
„Co powiedziałaś?!“
Ale nim zdążył powtórzyć pytanie, mruknął w odpowiedzi:
„Czy pamiętam? Nie, nie pamiętam! To było tak dawno!“
Że nie pamiętał, jak go przenieśli z więzienia do tego domu — to było jasne. Słyszeli, jak szeptał: „Sto pięć! Wieża Północna!“ a jeżeli się oglądał, szukał niewątpliwie murów twierdzy, które więziły go tak długo. Gdy doszli do podwórza, zatrzymał się, jakby czekał na zwodzony most. A kiedy, nie doczekawszy się go, ujrzał karetę, puścił rękę córki i chwycił się za głowę.
Na ulicy nie było ludzi. Nikt nie wyglądał oknem. Nie było widać nawet żadnego przechodnia. Panowało tu nie-
Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom I.djvu/048
Ta strona została skorygowana.