„Cóż to“, podjął pan Cruncher po chybionym rzucie, „cóżto robiłaś, ty ohydo?“
„Odmawiałam tylko pacierze“.
„Odmawiałaś pacierze! Dobra z ciebie kobiecina! Cóż to za pomysł, tłuc się na kolanach i modlić się przeciw mnie?“
„Nie modliłam się przeciw tobie. Modliłam się za ciebie“.
„Kłamiesz! A jeżeli nawet modliłaś się za mnie — zabraniam ci tego! Dobrą masz mamusię, mój mały Jerry! Modli się żeby się papie nie powiodło! Pobożną masz mamusię, mój synku! Poczciwą masz mamusię! Tłucze się to na kolanach i prosi Boga, żeby jej jedynakowi odjął od ust chleb z masłem!“
Imć pan Cruncher młodszy (jeszcze w koszuli) wziął to sobie do serca i, zwróciwszy się do rodzicielki, surowo wyprosił sobie wszystkie modlitwy, dotyczące jego wiktu.
„Cóż ty sobie wyobrażasz, głupia kobieto?“ ciągnął pan Cruncher, nie zdając sobie sprawy, że sam sobie przeczy. „Na co się zdadzą twoje modlitwy? Powiedz no, ile są one warte w brzęczącej monecie?“
„Pochodzą z serca, Jerry, i tylko tyle są warte!“
„Tylko tyle są warte“, powiedział pan Jerry. „No, to niedużo! Mniejsza o to zresztą, co są warte — nie pozwalam ci modlić się za mnie! Zapamiętaj to sobie! Nie chcę, żebyś mię unieszczęśliwiała swojem klepaniem pacierzy! Jeżeli musisz już koniecznie ugniatać sobie kolana, to przynajmniej proś o pomyślność męża i syna, a nie o to, by im się nie wiodło! Gdybym miał przyzwoitą żonę, a ten smarkacz przyzwoitą matkę, miałbym trochę pieniędzy w tym tygodniu; ale ty swemi religijnemi praktykami tylko psujesz mi szyki i przeszkadzasz na każdym kroku! Niech mię diabli“, dodał pan Cruncher, który przez cały ten czas nie przestawał się ubierać, „jeżeli to nie przez twoje modlitwy wpadłem w takie kłopoty, o jakich się przyzwoitemu człowiekowi nigdy nie śniło! A ty, mój mały Jerry, ubieraj się duchem! A nie spuszczaj oka z matki, gdy będę czyścił buty! Jeżeli zauważysz, że mruczy pod nosem, daj mi zaraz znać! Bo zapowiadam ci“, zwrócił się znowu do żony, „nie pozwolę traktować siebie w ten sposób! Jestem zajeżdżony, jak koń dorożkarski, śpiący, jakbym się objadł maku, zmęczony do tego stopnia, że gdyby nie ból w kościach, nie wiedziałbym, gdzie się zaczynam a gdzie kończę. A w kieszeni pustki jak były, tak są! Podejrzewam, że od rana do nocy modlisz się o pustki w mojej kieszeni, więc ostatni raz powiadam: skończ z tem“
Mrucząc jeszcze na dodatek zdania tego mniej więcej rodzaju: „Tak! Jesteś pobożna! Nie przeszkadzałabyś temu, co dobre dla ciebie i twego syna, co? Kto jak kto, ale ty!“
Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom I.djvu/056
Ta strona została skorygowana.