szmer ten umilkł, na ławie świadków ukazał się nieskazitelny patriota.
Pan rzecznik generalny, idąc za wskazówką przewodniczącego, zaczął badać patrjotę. Nazwisko: John Barsad, gentleman. Historia jego czystej duszy zgadzała się dosłownie z tem co powiedział pan prokurator generalny, a jeżeli można jej było cośkolwiek zarzucić, to właśnie ową zbytnią zgodność. Zrzuciwszy brzemię ze swojej szlachetnej duszy, chciał się już wycofać, gdy gentleman w peruce, siedzący obok pana Lorry, poprosił o pozwolenie zadania mu kilku pytań. Gentleman, siedzący naprzeciw niego, również w peruce, nie przestawał patrzeć w sufit.
Czy gentleman był kiedy szpiegiem? Nie! Żachnął się na to obrażające podejrzenie! Z czego żyje? Ze swojego majątku. A gdzie się znajduje ten majątek? Tego nie może podać dokładnie. Co to za majątek? To nikogo nie obchodzi. Czy go odziedziczył? Tak, odziedziczył. Po kim? Po dalekich krewnych. Bardzo dalekich? Bardzo. Siedział kiedy w wiezieniu? Oczywiście, że nie! Nigdy — nawet za długi? Potem jeszcze raz: Nigdy nie siedział w wiezieniu? Tak. Ile razy? Raz czy dwa? A może pięć lub sześć razy? Może. Zawód? Gentleman. Czy był kiedy spoliczkowany? Może i był. Często? Nie. Zrzucono go kiedy ze schodów? Naturalnie że nie! Trącono go wprawdzie kiedyś na szczycie schodów i zleciał wdół, ale z własnej winy. Czy dostał po twarzy za oszukiwanie przy grze w kości? Coś w tym rodzaju twierdził nędzny łgarz, który go czynnie znieważył, ale to nie prawda. Niech przysięgnie, że to nie prawda?! Owszem. Czy żył kiedy z oszukańczej gry? Nigdy. Czy wogóle żył z gry? Tyle, co inni gentlemani. Czy pożyczał kiedy od podsądnego? Owszem. A zwrócił mu kiedy? Nie. Czy stosunki jego z więźniem były zażyłe czy też gwałtem narzucał mu się w dyliżansach, hotelach, na okręcie? Nie. Czy jest pewny, że widział w rękach podsądnego ów wykaz? Naturalnie! Nie wie nic więcej o tych wykazach? Nie. A może sam je sporządził? Nie. Czy spodziewał się jakichś korzyści ze swego oskarżenia? Nie! Nie przypuszczał też, że dostanie stałą pensję od rządu za prowokację? Ach, nie! Albo też za co innego? Nie. Przysięgnie? Naturalnie! Kierowały nim tylko względy czystego patriotyzmu? Żadne inne!
Szlachetny służący, Roger Clay, przysięgał z wielką wprawą na wszystko o co go pytano. Przed czterema laty w najlepszej wierze objął służbę u podsądnego. Jadąc na okręcie do Calais, zaczepił podsądnego, czy przypadkiem nie poszukuje zręcznego, sprytnego człowieka. Podsądny przyjął go na służbę. Nigdy nie prosił podsądnego, żeby owego sprytnego człowieka przyjął z litości — nigdy mu to
Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom I.djvu/065
Ta strona została skorygowana.